piątek, 6 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ 6

Największe zmiany przychodzą wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy.





Może i wczorajszy dzień nie przebiegł dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam, jednak nie mogłam pozbyć się myśli, że te wydarzenia z galerii odbiją się pozytywnym echem w nadchodzących dniach. Dlatego też obudziłam się kolejnego ranka w dobrym humorze. Zamoknięte, świeżo kupione ubrania za pewne już wyschły na suszarce, a więc panna Bennet ze swoją świtą - francuskimi bliźniaczkami Blanchard nie pokrzyżowały mi planów. Nic w ten piątek nie mogło mi stanąć na drodze. Byłam tak podekscytowana tym wszystkim, że praktycznie nic nie spałam w nocy i dodatkowo obudziłam się 20 minut przed budzikiem, więc nie mogąc doczekać się dzisiejszych lekcji wstałam z łóżka. Pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do rodziców. Tata wyszedł już do pracy, a mama spała - postanowiłam jej nie budzić, w końcu wiedziałam, że sen akurat się jej przyda. Ostatnio zachowywała się jakoś niepokojąco, jakby czymś się martwiła, coś ją trapiło. Zresztą co za filozofia zrobić sobie śniadanie. Na palcach weszłam do sypialni i wyłączyłam nastawiony na 7.30 alarm w jej telefonie. Następnie poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, który razem z wysuszeniem włosów zajął mi ok 20 minut. Czułam się jakbym wypiła jakiś napój energetyzujący, bo chodziłam tak jak nakręcony zegareczek. Później wystarczyło spakować torbę, ubrać się, wziąć coś do jedzenia i byłam już gotowa by wyjść do szkoły. Dokładnie tyle wystarczyło, tylko dzisiejszego ranka zamiast wziąć pierwsze lepsze ubrania z szafy stałam przed nią dobre 15 minut zastanawiając się co na siebie włożyć. Ostatnio miałam taki dylemat kiedy miałam 7 lat, miałam wtedy do wyboru założyć cukierkową różową sukienkę, którą wybrała mi mama, lub też obciachowe getry w samochodziki (które nawiasem mówiąc odziedziczyłam po jednym ze starszych kuzynów) - wybrane przez ojca. Cóż to był zbyt poważny dylemat jak na tamte lata, wobec czego zrobiłam niezłą scenkę w domu i po prostu nie poszłam do szkoły. Ale dzisiejszego dnia nie mogłam opuścić. Zresztą uciekanie przed dokonywaniem wyborów nic nie daje, bo prędzej czy później i tak będziemy musieli stawić temu czoła i wybrać, a nikt nam wtedy nie pomoże - będziemy zdani na siebie. Tak więc starannie dobrałam cały zestaw poprawiając całość z 10 razy przed lustrem. Zaczynając od moich stóp na których znalazły się jasnobrązowe gladiatorki, ciemnobrązowa dosyć obcisła spódniczka oraz zwiewna, gładka koszula z rękawem 3/4 w kolorze jasnego beżu. Wszystko schludnie komponowało się w ładną całość. Wróciłam ponownie do łazienki, postanowiłam wyprostować jeszcze włosy - w końcu co to filozofia? Banał nawet jak dla takiego laika jak ja. Po 5 minutach uznałam, że jest to trudniejsze niż się spodziewałam, ale jakimś cudem nie popaliłam sobie włosów. Na koniec przeciągnęłam po rzęsach maskarą i namalowałam cieniutką, czarną linię na górnej powiece, korektorem pozakrywałam niedoskonałości, przypudrowałam delikatnie skórę by wyglądała na zdrowszą i ziemistym różem przejechałam po policzkach . Na koniec włożyłam jeszcze delikatne kolczyki i voila. Gotowe. Kiedy cofnęłam się do tyłu o krok i spojrzałam do lustra nie mogłam uwierzyć, że to odbicie dziewczyny w lustrze to właśnie ja. Byłyśmy do siebie zupełnie nie podobne ta z lustra w ogóle nie przypominała mnie tylko jakąś zadbaną, uroczą, ale zarazem pewną siebie, ładną dziewczynę. Spojrzałam na zegarek owinięty wokół mojego zegarka. - Cholera. Znowu się spóźnię ! - Wstałam specjalnie dużo wcześniej, ale zapomniałam wziąć pod uwagę tego, że będę potrzebowała dużooo więcej czasu niż normalnie na przyszykowanie się.
Kiedy tylko wypadłam przez frontowe drzwi o mało nie wpadłam na Westa, który opierał się o ich framugę. Mój humor diametralnie się zmienił. Zatrzasnęłam z hukiem drzwi i zamknęłam je szybko na klucz. Ku mojej uldze zauważyłam auto Sary stojące przy chodniku. Moja wybawicielka, nie tylko nie spóźnię się do szkoły, ale też nie będę musiała z NIM rozmawiać. Nie patrząc nawet na mojego exprzyjaciela ruszyłam w stronę starego, czerwonego volkswagena Sary.
- Jess poczekaj. Pogadajmy. Jesteś przynajmniej mi to winna. - Usłyszałam za plecami niski głos bruneta. Jednak nie raczyłam się nawet obrócić. Dopiero kiedy doszłam do samochodu i otworzyłam drzwi od strony pasażera, odwróciłam twarz w jego stronę starając się trzymać emocje na wodzy.
- Niczego Ci nie jestem winna. A na rozmowę jest już za późno. Mogłeś o tym wcześniej pomyśleć. - Nie czekając na jego odpowiedz wsiadłam do auta i zamknęłam za sobą drzwi. Miałam problem z zapięciem pasu bezpieczeństwa, bo tak trzęsły mi się ręce. Sara cały czas milczała.
- Wszystko w porządku? -Zapytała nieśmiało obawiając się, że jestem w na tyle złym humorze by za każdą uwagę na nią nakrzyczeć. Wzięłam głęboki oddech i już spokojnie zapięłam pas. Odwróciłam się w jej kierunku.
- Nawet lepiej niż w porządku. - Powiedziałam i dla potwierdzenia moich słów szeroko się uśmiechnęłam. - Dzięki, że po mnie przyjechałaś bo inaczej spóźniłabym się. - Sara niepewnym wzrokiem wodziła ode mnie do Westa, który właśnie zbliżał się do dziewczyn. Westchnęła krótko i odpaliła samochód.
- Odbieraj telefon. - Skomentowała krótko brunetka wciskając delikatnie pedał gazu. Zajrzałam do torebki i wyciągnęłam z niej komórkę na której wyświetlaczu pojawiło się 7 nieodebranych połączeń.
- Przepraszam, nie słyszałam dzwonka. - Usprawiedliwiłam się skruszonym tonem. Zajrzałam w boczne lusterko i zauważyłam najwidoczniej sfrustrowanego czymś Westa kopiącego właśnie jakąś pustą puszkę po trawniku. W ogóle mnie to nie obchodziło i nie miałam zamiaru się tym przejmować. Kiedy stanęłyśmy na światłach poczułam na sobie przenikliwy wzrok Sary. Musiała zauważyć moją 'zmianę', ale niczym jej nie skomentowała.
- Ty nigdy nie słyszysz.- Skwitowała przenosząc ponownie swój wzrok na ulicę, kiedy znowu ruszyłyśmy. Czemu miałam wrażenie, że mówiła nie tylko o słyszeniu komórki? Nie był niespodzianką fakt, że resztę drogi do szkoły spędziłyśmy w milczeniu. Gdy Sara w końcu stanęła na parkingu szybko wysiadłam z auta krzycząc do niej na odchodne, że zobaczymy się w stołówce.
Lekcje jak zwykle mijały nudno i wolno, w czasie gdy ja siedząc w ławkach przebierałam nogami. Ludzie przyglądali mi się od czasu do czasu, w końcu lepszej rozrywki niż 'wariatka' w klasie nie znaleźli. W końcu ku mojej uciesze rozbrzmiał dzwonek zwiastujący przerwę na lunch. Tym razem to ja wyszłam pierwsza z klasy, zostawiając wszystkich daleko za sobą. Musiałam powstrzymywać swoje nogi, które za wszelką cenę chciały gnać przed siebie jak szalone. Każdy wiedział, że na korytarzach mało kto zwraca uwagę na kogokolwiek.. ale na stołówce.. to była zupełnie inna bajka. Wchodząc do środka mogłaś wziąć ze sobą transparent 'tak tu jestem, spójrzcie wszyscy na mnie' i dokładnie tak to działało. Każde spojrzenie zwrócone było w twoją stronę. Dzisiejszego dnia nie obyło się oczywiście bez nerwów. Normalnie po prostu weszłabym do środka, uważając tylko na latające jedzenie między stolikami, ale dzisiaj.. Dzisiaj było inaczej. Chciałam żeby ludzie na mnie spojrzeli, chciałam zobaczyć ich otwarte usta ze zdziwienia i usłyszeć swoje własne kroki, kiedy wszyscy inni milczeli. Pierwszy raz w życiu chciałam zostać dostrzeżona. Stanęłam pod drzwiami do stołówki i nie mogłam się ruszyć. Po prostu zamarłam. Ludzie przechodzili obok mnie, trącali mnie ramionami warcząc bym się odsunęła, bo zastawiam wejście. W końcu spanikowana szybkim krokiem poszłam do łazienki. Weszłam do kabiny i usiadłam na podłodze bijąc się z przeróżnymi myślami w głowie. Czy to było to czego naprawdę chciałam? Upokorzyć Megan i bliźniaczki, pokazać Westowi, że w ogóle go nie potrzebuję ? Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi toalety.
- Jess to ty? - Usłyszałam znajomy głos i otworzyłam drzwi wpuszczając Sarę do środka. Uśmiechnęłam się do niej, lecz chyba nie nabrała się na ten pusty uśmiech.
- Zauważyłam jak wbiegasz do łazienki. Co się stało? - Spytała zmartwiona dziewczyna.
- Wiesz..Po prostu potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym przez chwilkę pomyśleć. - Uśmiechnęłam się ciepło mając nadzieję, że ta wiadomość ją zadowoli. Sara przyglądała mi się z pobłażliwością.
- I dlatego chowasz się w ubikacji? - Zapytała nie kryjąc swojego zdziwienia. W tym momencie zaburczało mi głośno w brzuchu, na co przyjaciółka wywróciła oczami. - Choć. Na mojej warcie nie umrzesz z głodu. - Dodała po chwili, a na jej ustach rozciągnął się uśmiech, który powodował, że ludziom robi się cieplej na sercu. Tak właśnie działała na innych Sara. Spokojna, cicha, skromna, miła i pomocna dziewczyna, która zawsze powie Ci dobre słowo, nigdy Cię nie zawiedzie. Wydawała się tak krucha, że nawet najmniej obraźliwe słowo, mogło ją zranić dotkliwie. Ale ona była twarda, pomimo tych wszystkich pozorów.
- Idź. Ja zaraz przyjdę. - Powiedziałam, a Roberts przytaknęła lekko głową i wyszła z łazienki zostawiając mnie samą. Musiałam wejść tam sama. Teraz albo nigdy. Podniosłam się z podłogi i otrzepałam spódniczkę z kurzu. Czułam się teraz pewnie, a podbródek praktycznie sam uniósł się lekko do góry. Zarzuciłam torbę na ramię i skierowałam swoje nogi do stołówki. Przed drzwiami wzięłam głęboki oddech, a potem weszłam do środka...
Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Może nie wyobrażałam sobie oklasków i wiwatów na swoją część, ale przynajmniej uważałam, że wypadałoby by ludzie na mnie zerknęli. Ale nic takiego się nie stało. Ja głupia stałam przy wejściu wpatrując się w tłum, który widocznie mnie olał. Pierwszy raz w życiu. Otrząsnęłam się z tego szoku i wzrokiem zaczęłam szukać Sary. Nie znalazłam jej przy 'moim' stoliku, tylko trochę dalej pod oknem, gdzie nie było tłoczno. Swobodnie szłam przez środek stołówki, a ludzie zachowywali się tak jakby mnie tam nie było. Jakbym nie istniała. No cóż.. Czułam się rozczarowana. Siadając przy stoliku, tyłem do wejścia Sara rzuciła mi spojrzenie, które dokładnie mówiło „Już wszystko w porządku?”, uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi wyjmując śniadanie z torby. Jadłyśmy jak normalnie uczennice, rozmawiając i śmiejąc się przy tym i nikt na nas nie zwracał uwagi. Pomimo tego, że czułam się zawiedziona.. w końcu ten sposób traktowania mnie przez innych przypadł mi do gustu. W pewnym momencie Sara zamilkła wpatrując się w drzwi wejściowe, mimowolnie sama odwróciłam głowę w tamtą stronę i zamarłam. Właśnie do środka wchodził West trzymający za rękę Megan, która szczerzyła się jak głupia chichocząc pod nosem. Usiedli jak zwykle przy tym samym stoliku, należącym do elitki. Znajdował się na samym środku stołówki. Bennet wyjęła z torby swoją dietetyczną sałatkę. Nikt inny nie widział, by jadła cokolwiek innego. Postanowiłam się tym nie przejmować i odwróciłam wzrok zajmując się własnym jedzeniem. Po stołówce ponownie rozległ się odgłos otwieranych drzwi i ktoś wszedł do środka. Sala zamilkła. Tym razem postanowiłam się nie odwracać. Miałam to gdzieś. Wszędzie słuchać było szepty. Widziałam jak oczy Sary rozszerzają się ze zdziwienia, odchrząknęła.
- No co? - Zapytał zdezorientowana nie wiedząc o co jej chodzi. Ktoś stanął za mną, czułam to tak wyraźnie jak czyjeś spojrzenie na swoich plecach. Czyżby Megan?
- Cześć. - Usłyszałam łagodny męski głos, od którego ciarki przeszły mi po ciele. - Mogę się przysiąść? - Zapytał chłopak, a ja powolutku obróciłam się w jego stronę. Za mną stał nie kto inny jak Paul Norrington uśmiechając się na ten swój zabójczo uroczy sposób. Rozdziawiłam usta wpatrując się w niego otępiała, no bo może w końcu się przesłyszałam? Paul najwyraźniej zakłopotał się nie słysząc odpowiedzi.
- To jak? - Zapytał już mniej pewnie. Ja wciąż nie mogłam nic powiedzieć, na szczęście Roberts mnie poratowała.
- Jasne, siadaj. Miejsce się znajdzie. - Sara przytaknęła zachowując trzeźwy umysł, czego ja nie potrafiłam zrobić. Paul usiadł naprzeciwko mnie, kładąc swoją tackę na stoliku.
- Mam nadzieję, że nie przerywam jakiejś ważnej rozmowy. - Skomentował z rozbawieniem, a ja razem z Sarą wymieniłyśmy tylko spojrzenia, na które Paul odpowiedział głupkowatym uśmiechem, chyba nie wiedząc co zrobić.
- Jak komórka? - Zapytał wbijając swoje ciemnozielone oczy prosto we mnie, co poskutkowało u mnie pojawieniem się rumieńców na twarzy. Utkwiłam wzrok w swoim jedzeniu i wzruszyłam leniwie ramionami.
- Musiałam kupić nową. - Skomentowałam obojętnym tonem, na co Norrington się nieco speszył.
- Przepraszam, to moja wina. - Odpowiedział uśmiechając się przepraszająco. Dopiero teraz zrozumiałam o co mu chodziło, czuł się winny.. z powodu głupiej komórki. Czyż nie było to słodkie ? Posłałam mu lekki uśmiech w odpowiedzi, by się nie przejmował. Na minutę zapanowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Paul.
- Sara, tak? - Tym razem zwrócił się przyjaznym tonem do brunetki. - Chodzimy razem na historię i geografię? - Ciągnął dalej temat. Dziewczyna przytaknęła.
- Roberts. - Norrington spojrzał się na nią zdziwiony nie mając pojęcia o czym ona mówi. - Tak mam na nazwisko. Roberts. - Wytłumaczyła dziewczyna, a blondyn zaśmiał się w niezręczny sposób.
- Taa. Nigdy nie miałem pamięci do nazwisk. Przepraszam. - Wytłumaczył się kierując swoje zainteresowanie na jedzenie na jego tacy. Przegryzł parę kęsów zanim po raz kolejny się odezwał.
- W weekend organizuję u siebie imprezę. Rodziców nie ma, więc trzeba to jakoś wykorzystać. - Ponownie na jego ustach zagościł szeroki uśmiech, ukazując słodkie dołeczki w jego policzkach, na które patrzyłam się właśnie rozmarzonym wzrokiem. - Więc co wy na to? Przyjdziecie? - Dokończył Norrington wędrując wzrokiem między Sarą, a mną. Oczywiście oby dwie wlepiłyśmy w niego swoje zdziwione spojrzenia,w końcu nikt z elitki nigdy nie zaprosił nas na imprezę. Sara kopnęła mnie pod stolikiem, przyglądając mi się wymownie.
- Jasne, przyjdziemy. - Odpowiedziałam z uśmiechem, już kreując w głowie plan w co się ubiorę i kto tam będzie. Megan chyba nie zaprosi? To było po prostu luźne zaproszenie, przecież będzie tam pewnie z 70 osób, więc prawdopodobnie i tak nie spotka Paula na imprezie. Pewnie zaprosił nas z litości. Wstałam od stolika zabierając ze sobą tace i torbę, którą przewiesiłam przez ramię.
- Ja muszę już iść. Za niedługo dzwonek, a ja mam wf i muszę się przebrać. - Wytłumaczyłam się i odwróciłam się plecami do nich idąc powoli w stronę wyjścia.
- Jess! Nie potrzebujesz mojego adresu? - Krzyknął za mną, a ja stanęłam jak wryta, bo nagle wszystkie rozmowy na sali ucichły, a spojrzenia większości osób skierowane były w moją stronę. Cóż postanowiłam zatrzymać go w przeświadczeniu, że nie mam pojęcia go leży posiadłość Norringtonów, bo w sumie.. doskonale wiedziałam, a jak byłam młodsza to nawet często, specjalnie tamtędy przechodziłam, bo może a nóż spotkałabym Paula. Starając się nie zwracać większej uwagi na siebie, obróciłam się i podeszłam z powrotem do stolika. Paul w tym momencie, na oczach wszystkich podał mi swój telefon.
- Wpisz swój numer to się odezwę. - Jemu chyba nie przeszkadzał fakt, że ludzie się teraz na nich gapili. Wystukałam swój numer na jego komórce nieco zdrętwiałymi palcami i oddałam mój telefon.
- Okej, dzięki to do zob...- Paul nie skończył, bo nagle zza moich pleców wyłoniła się postać Megan Bennet. Wiedziałam, że to ona, bo jej słodkie perfumy zawsze przyprawiały mnie o mdłości. Zupełnie tak jak teraz.
- No proszę.. Kopciuszek znalazł swego księcia. - Zakpiła blondynka krzyżując ręce na piersi. Odwróciłam się do niej przodem wywracając oczami. Czy naprawdę jej się to nigdy nie znudzi?
- Naprawdę, sądzisz, że parę nowych ciuchów, głupie uśmiechy zmienią coś? Donovan.. nic nie zmieni tego, że jesteś zerem. - Wpatrywałam się w nią morderczym wzrokiem, kiedy cała sala wybuchnęła śmiechem. Wszyscy nagle zaczęli skandować „ZERO! ZERO!” co rozbrzmiewało w moich uszach z niezłym echem.
- Jesteś nikim. - Dodała po chwili Megan trącając mnie swoim palcem w ramie. Na jej twarzy jak zwykle jawił się ten obrzydliwy uśmieszek.
- Zamknij się. - Powiedziałam cicho i spokojnie, mając nadzieję, że usłyszy mnie pośród skandującego tłumu. Bennet wybuchnęła głośnym śmiechem, po czym nachyliła się w moją stronę, bo jak zwykle jej wysokie szpilki potęgowały różnicę wzrostu między nimi.
- Pogódź się z tym, że oni wszyscy będą zawsze woleli mnie. Paul... Sara... West – Szepnęła Megan rozbawionym tonem. Blondynka nie zdążyła się wyprostować, bo nagle moja pięść mimowolnie wyrwała się w jej kierunku i ugodziła Bennet prosto w jej oko. Megan upadła, co raczej nie było zasługą mojego mocnego ciosu, ale bardziej zaskoczenia i zdziwienia. Nagle wszyscy ponownie umilkli, a ja stałam jak wryta wodząc wzrokiem od swojej zaciśniętej pięści nad którą nie miałam kontroli, do leżącej na ziemi Megan.
- Uderzyła mnie, widzieliście to?! Moja twarz! Ta suka mnie uderzyła! - Barbie wrzeszczała na przemian zaciągając głośnym szlochem. W końcu pokracznie wstała i ruszyła w moją stronę.
- Zabiję Cię! - Cóż z pewnością nie żartowała, ba.. miałam nawet wrażenie, że jest tak wściekła, że piana kapie jej z ust. Ja nadal nie wiedziałam co się dzieje, dopóki Megan nie złapała mnie za włosy i nie zaczęła targać. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się, godząc ponownie swoją pięścią jej ciało, tym razem padło na jej brzuch, na co Megan głośno jęknęła. Dziewczyny zaczęły się szamotać, gryźć, drapać, kopać. Po sali rozległ się odgłos rozsuwanych krzeseł i parę sekund później ktoś rozdzielił dziewczyny. West złapał mocno Megan w brzuchu próbując ją odciągnąć od Jess, jednak tamta nadal żądna zemsty kopała na oślep i próbowała się wyrwać. Natomiast Jess została 'obezwładniona' przez Paula w mocnym uścisku z którego nie miała prawa się wyrwać.
- Daj spokój, nie jest tego warta. - Szepnął mi do ucha Paul, a moje nerwy jakby same zaczęły się koić. Mój oddech powoli zwalniał, jak i tętno. Megan nadal wyrywała się Westowi, krzycząc, że 'zabije tą sukę'. Na ustach Jess pojawił się znikomy triumfalny uśmiech, którego nie mogła zahamować. W duchu czuła rozpierającą ją dumę. Paul w końcu powoli zaczął rozluźniać swój uścisk, aż w końcu ją puścił. Jednak cały czas stał za nią blisko, w pogotowiu, gdyby jeszcze to nie był koniec. Jednak sekundę później na środku stołówki pomiędzy rozszalałym tłumem, a Megan i Jess pojawiła się zdyszany woźny, najwyraźniej bardzo rozwścieczony.
- Panie Voyger ! Widział Pan wszystko! To ona zaczęła ! - Megan skomlała jak grzeczniutki piesek, któremu coś robi krzywdę. Woźny złapał mocno Jess za ramię, a potem drugą ręką postąpił tak samo z Megan, na co ona jęknęła z bólu, najwyraźniej oburzona całą tą sytuacją.
- Wy Drogie Młode Damy, udacie się do pani Richardson. I mam nadzieję, że was wyrzucą z tej przeklętej szkoły. - Burknął pod nosem pan Voyger i nie zważając na protesty obu dziewczyn siłą zaprowadził je do Pani Dyrektor.
Mogłabym przysiąc, że wychodząc ze stołówki, widziałam triumfalny uśmiech na ustach Westa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz