niedziela, 15 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ 8


kolejny rozdział ^^ wzięłam sobie do serca wasze uwagi ;) mam nadzieję, że się wam spodoba ! ^^ jeżeli macie jakieś inne uwagi to piszcie śmiało! obojętnie czego będą dotyczyć.. czy fabuły, czy postów, a może wyglądu forum ! Jeżeli macie jakieś propozycje co do prowadzenia fabuły.. albo jakich postaci chcielibyście więcej.. chętnie poczytam !
Zapraszam serdecznie do czytania! Miłej lektury ;)

Cichutko stąpając na palcach zeszłam po schodach, by podsłuchać o czym rozmawiają rodzice. Minął mniej więcej tydzień, od kiedy dowiedziałam się o ich rozwodzie. Od tej pory nie zamieniliśmy żadnego słowa na ten temat. Przysiadłam na schodach, wsłuchując się w głosy dochodzące z kuchni. Nic nie rozumiałam, wyłącznie bełkot docierał do mych uszu. Zrezygnowana zeszłam na dół. Obraz, który ukazał się moim oczom, zaraz po przekroczeniu progu kuchni całkowicie zbił mnie z tropu. Moi rodzice siedzieli przy stole, naprzeciwko siebie, popijając czerwone wino i przeglądając jakieś stare albumy ze zdjęciami. Chyba dobrze, się przy tym bawili, bo mama co chwilę śmiała się, a na ustach taty cały czas widniał szeroki uśmiech. Gdy zobaczyli mnie, ogłupiałą, stojącą w przejściu, speszyli się. Mama zarumieniła się, zupełnie jakbym przyłapała ich na potajemnej randce.
- Chciałam tylko powiedzieć, że za niedługo wychodzę z Sarą do kolegi. Będziemy całą noc oglądać filmy, więc pewnie wrócę dopiero nad ranem. - Sama nie wiedziałam, czemu skłamałam. Tak chyba było łatwiej. Zresztą przynajmniej byłam pewna, że nie zabronią mi iść. Widziałam jak mama otwiera już usta, by coś powiedzieć, ale tata jej przerwał.
- Nie zapomnij wziąć kluczy. - Uśmiechnął się do mnie łagodnie. Gdy odchodziłam usłyszałam westchnięcie mamy i głos ojca „nie możesz trzymać jej wiecznie na smyczy”.
***
Szykowanie zajęło mi mniej więcej godzinę czasu. Szybki prysznic, wysuszenie głowy, ubranie i umalowanie się. Czekając na wiadomość od Sary przeglądałam się w lustrze. Byłam praktycznie cała ubrana na czarno. Legginsy, tunika z nieco błyszczącego materiału, sięgała mi do połowy ud. W pasie ściągnęłam się czerwonym paskiem, a na stopy przyodziałam najzwyklejsze w świecie balerinki. Prosty, wygodny i zarazem w miarę elegancki strój. Komórka zawibrowała.

SMS :
Czekam na dole

Szybko schowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, nie zapomniałam o kluczach. Pożegnałam się z rodzicami, którzy nawet nie zauważyli, że jestem nieco zbyt wystrojona jak na zwykłe oglądanie filmów. Gdy przekroczyłam próg domu, stojąca na chodniku Sara pomachała mi. Z szerokim uśmiechem na ustach podeszłam do brunetki.
- Puścili Cię bez żadnych problemów? - Na moich ustach pojawił się łobuzerski uśmieszek. - Mogłam trochę nagiąć prawdę. - Odpowiedziałam zupełnie niewinnym głosem. Panna Roberts zaśmiała się, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Myślą, że będziemy oglądać filmy całą noc. - Wzruszyłam ramionami, tłumacząc jej moją wersję dzisiejszego wieczoru.
 Przeszłyśmy szybko obok domu Westa, nie kusząc losu, co by przypadkiem go nie spotkać. - Wciąż się do niego nie odzywasz ? - Cicho spytała brunetka, a ja potwierdziłam to kiwnięciem głowy.
***
Dom Paula Norringtona znajdował się dwadzieścia minut drogi od mojego. W zasadzie poznałyśmy go tylko dlatego, bo praktycznie szyby wypadały z okien od zbyt głośnej muzyki, a w pobliżu krążyły tłumy ludzi. Większość z nich kojarzyłam ze szkoły, ale nikogo tak naprawdę nie znałam.
Gdy tylko weszłyśmy do środka, zdałyśmy sobie sprawę, że myliłyśmy się co do liczebności imprezowiczów. W rzeczywistości było ich chyba dwa razy więcej. Dziewięćdziesiąt procent z nich, było już kompletnie pijanych. Spojrzałyśmy z Sarą po sobie. To nie były nasze klimaty, ale nie zaszkodzi chociaż spróbować poudawać, że dobrze się bawimy, co nie? W ciągu pięciu minut odnalazł nas Tyler. Dosyć przystojny blondyn, średniego wzrostu o jaskrawoniebieskich oczach. Chłopak był o rok młodszy od nas i mieszkał dokładnie naprzeciwko mnie. Ja zawsze się z nim dosyć dobrze dogadywałam, natomiast on bodajże od dwóch lat podkochiwał się w Sarze. Ona chyba nie zdawała sobie z tego sprawy. Przeszliśmy w trójkę do pokoju obok, gdzie stał bilard – wyjątkowo wolny. Tyler zrobił nam drinki i kolejną godzinę spędziliśmy na grze. Kiedy w 3 partyjce zbijałam kolejny raz czarną kulę, ktoś wszedł do środka.
- Bardziej pod kątem, inaczej zahaczysz o pomarańczową bilę. - Usłyszałam miękki, męski głos. Speszyłam się na tyle, że chybiłam o dwa cale. Na moich policzkach pojawiły się różowe plamy.
- Cześć Paul. - Przywitała się Sara, biorąc swój kij bilardowy. - Jess daje nam w kość już 3 partię. - Zaśmiała się. Przyjrzałam się podchmielonej brunetce z rozbawieniem.
- Jak jesteś taki mądry to pokaż. - Wyzywającym tonem odezwałam się do chłopaka, odwracając twarz w jego stronę. Po kolejnym chybieniu Sary, Paul wziął kij. - Patrz i się ucz. - podszedł do stołu i jednym bezbłędnym pchnięciem wbił czarną kulę do łuski.
- Farciarz. - Skomentowałam pokazując mu język, co Paul skomentował szerokim uśmiechem.
- Zagraj ze mną. - To nie było pytanie, ani rozkaz. Stwierdzenie, na którego dźwięk moje serce na chwilę przystanęło.
- My pójdziemy zrobić drinki. - Odezwała się Sara ciągnąc za sobą Tylera do salonu, zostawiając mnie tym samym w pokoju wyłącznie z Paulem. Widziałam jej szelmowski uśmieszek, kiedy poganiała Tylera.
 A co mi tam. Najwyżej się zbłaźnię. - No to rozkładaj trójkąt mistrzu. - Wyszczerzyłam wesoło ząbki, popijając po chwili swojego drinka.
- Mnie tak łatwo nie oszukasz. - Odezwał się Paul zbierając wszystkie bile z łusek.
- Ja nikogo nie oszukiwałam.
- Ja już znam, te twoje sztuczki. - Przyglądałam się chłopakowi w rozbawieniu.
- Nie znam żadnych sztuczek. - Odpowiedziałam niewinnie się uśmiechając.
- Każda kobieta posiada jakieś w rękawie. - Przyglądał mi się intensywnie, a na jego ustach błądził nieznany mi do tej pory uśmieszek. Przeszedł blisko mnie, ocierając się o mnie swoim ramieniem. - Dam Ci fory. Zaczynaj. - Po raz kolejny lekko się zarumieniłam. Głupia Jess, głupia. Daję się nabrać na te tanie podrywy. Ale fakt, faktem.. działały. Złapałam kij w dłoń, Paul ściągnął trójkąt ze stołu. Ja ustawiłam się w dogodnym miejscu i przymierzyłam się do zbicia bil. Czułam przenikliwy wzrok Paula na.. załóżmy, że plecach, Wzięłam głęboki wdech i uderzyłam białą bilę. Gra się rozpoczęła.
W ciągu najbliższych dwudziestu minut graliśmy w skupieniu, przekomarzając się przy tym jak dwójka małych dzieci. Nie mogę zaprzeczyć, bawiliśmy się doskonale. Norrington był dużo lepszym graczem ode mnie, ale co chwilę specjalnie nie trafiał dając mi przy tym fory. Gdy napomknęłam o tym, by grał uczciwie, on uśmiechnął się tylko i powiedział, że nie mam pojęcia o czym mówię.
- I kto tu jest mistrzem. To ja powinienem uczyć się od Ciebie. - zaśmiał się.Na co ja wyszczerzyłam szeroko ząbki i wzruszyłam ramionami, co miało mniej więcej oznaczać 'ohh nie przesadzaj'. Kolejny raz byłam w podbramkowej sytuacji. Znowu czarna bila była tak ustawiona, że nie miałam szans, by wbić ją do łuski. Wahałam się przez długi czas, ustawiałam z każdej strony, rozpatrując najlepszą wersję. W końcu Paul podszedł do mnie od tyłu. 
- Tutaj będzie najlepiej.- Szepnął mi do ucha i pomógł mi ułożyć kij oraz uspokoił moje drgające dłonie, kładąc na nich swoje. - Pozwól, że Ci pomogę. - Nie widziałam, ale czułam, że się uśmiecha. Przytaknęłam głową, nie mogąc nic powiedzieć. Czułam jego ciało blisko przy swoim, a jego oddech delikatnie łaskotał moją szyję. Kompletnie nie mogłam się skupić. Nakierowaliśmy razem kij odpowiednio, a potem wspólnie delikatnie popchnęliśmy bilę, która wpadła do łuski. 
- Wygrałam. - Skomentowałam zdumiona i zarazem szczęśliwa. 
- Gratuluję. - Czułam jak jego nos przesuwa się powoli  po mojej szyi. Natychmiastowo zrobiło mi się gorąco, a tętno podskoczyło jakieś dziesięć razy. Zdawałam sobie sprawę, że gdyby nie te parę drinków, już dawno bym uciekła. A teraz..? Teraz chciałam więcej, nieśmiało zaczęłam obracać twarz w jego stronę. Swoimi dłońmi przyciągnął mnie do siebie. Mój żołądek fikał właśnie koziołki, a nogi zupełnie jak z waty odmówiły posłuszeństwa. Widziałam jak zamyka oczy i nachyla się w moją stronę, zresztą zrobiłam nieświadomie to samo. Byliśmy od siebie parę centymetrów, gdy ktoś wpadł do pokoju.
- Ekhm..- Odezwała się dziewczyna. W drzwiach właśnie stał West, a zaraz za nim Megan. Obydwoje byli równie zdumieni, co zmieszani jak obecnie ja z Paulem. Odepchnęłam Norringtona zawstydzona i wlepiłam swój wzrok w podłogę. 
- Oh, widzę Donovan, że próbujesz odegrać się na mnie za to, że odebrałam Ci twojego chłopaka. Ale żeby wykorzystać do tego mojego byłego. Cóż.. nie wiedziałam, że jesteś w stanie się tak upodlić. - Bennet oczywiście musiała dorzucić swoje trzy grosze.
- Nigdy nie byliśmy parą. - Oschłym tonem odezwał się West. Natychmiastowo zachciało mi się płakać. Nie wiem czemu, przecież powiedział tylko prawdę. Słowa Megan całkowicie mnie obeszły. W moich oczach pojawiły się łzy, które za wszelką cenę powstrzymywałam. Barbie próbowała odciągnąć Westa.
- Chodź nic tu po nas. - Złapała go za rękaw, ciągnąć w stronę wyjścia. 
- Zostaw...muszę z nią pogadać. - Nawet nie zdołał wypowiedzieć mojego imienia, co poskutkowało kolejnymi łzami na moich policzkach. Odwróciłam twarz w drugą stronę, a Paul stanął między nami. Megan obrzuciła go niedowierzającym wzrokiem, a potem teatralnie puściła jego rękaw, zupełnie jak małe, obrażone dziecko i wyszła z pokoju. 
- Norrington wyjdź. Chcę z nią porozmawiać. - West ruszył w moją stronę, jednak na jego drodze stanął Paul. - No daj spokój, chcę z nią tylko porozmawiać. - Odezwał się zniecierpliwiony. Odepchnął lekko chłopaka i złapał mnie za nadgarstek, delikatnie, ale i tak wyrwałam go z jego objęć. - Jess.. proszę.. porozmawiaj ze mną. Musisz ze mną pogadać. - Wręcz błagał mnie. Próbowałam zatamować potok, który właśnie spływał z moich oczu. Zastanawiałam się, czemu ja  właściwie płaczę? Przecież to było kompletnie bezsensu i zupełnie niepodobne do mnie. Każdy chyba czasem ma taką chwilę, gdy emocje wezmą nad nim górę. On nawet nie zdawał sobie sprawy jak mnie zranił. Wiedziałam, że zachowuje się zupełnie niepoważnie, będąc obrażoną cały czas i nie dając mu dojść nawet do słowa. Ale nie mogłam inaczej. Tak właśnie na mnie wpływał - zalewałam się natychmiastowo łzami.
- Ona nic nie musi. - Stanowczym tonem odparł Paul. - Wyjdź Cooper, zanim cię stąd wykopię. - West głośno się zaśmiał. 
- Norrington dramatyzujesz. - West nie zdążył uśmiechnąć się kolejny raz, bo Paul przywalił mu w szczękę, że Cooper się zatoczył do tyłu. - Zwariowałeś ?! -
 Ja natomiast stałam oniemiała wodząc wzrokiem od jednego, do drugiego chłopaka. West oczywiście nie pozostał dłużny Paulowi, bo zaraz do niego dopadł i zaczęli się szarpać.
- Przestańcie do cholery! - Wrzasnęłam zdenerwowana, a oni natychmiastowo jak na zawołanie puścili się. Zupełnie jakby mój krzyk, wybudził ich z transu. Spojrzałam najpierw na jednego, potem na drugiego i wybiegłam z pokoju.
***
Znalazłam sobie ustronne miejsce - śliczną altankę, zaraz za domem w ogródku, gdzie siedziałam od ostatnich piętnastu minut. Nikt nie kręcił się w pobliżu, a nawet jakby, gdy mnie zobaczyli, kierowali się w inne miejsce. Natomiast ja miałam dużo czasu na rozmyślania. A nagromadziło się ich dużo. Co jakiś czas popijałam piwo z plastikowego kubka, które nalałam sobie w drodze do ogrodu.
- Jess? - Usłyszałam męski głos i chwilowo wstrzymałam oddech. Odwróciłam się i zobaczyłam Paula. Czemu nagle poczułam rozczarowanie? Zaraz usiadł obok mnie. Czy ja może mówiłam, że potrzebuje teraz czyjegoś towarzystwa? Nie, stąd też moje poirytowanie jego przybyciem.
- Wszystko w porządku ? - O, jeszcze się będzie bawił w psychologa.
- Bywało gorzej. - Leniwie wzruszyłam ramionami, udając całkowicie obojętną. 
- Przepraszam za tamto przy bilardzie.. - Zastanawiałam się o czym mówił. O wszczęciu bójki, czy może o próbie pocałowania mnie? Wolałam nie wiedzieć. Mruknęłam coś w odpowiedzi, upijając kolejne łyki alkoholowego trunku. Milczeliśmy przez jakiś czas, gdy nagle Paul ni z tego ni z owego podniósł się energicznie, stanął przede mną i wyciągnął w moją stronę dłoń. Spojrzałam się na niego zdziwiona, nie mając pojęcia o co mu chodzi.
- Zatańczmy. - Uśmiechnęłam się rozbawiona i zarazem zdziwiona. Chyba nie mówił serio? Nie czekając na moją zgodę, pociągnął mnie na środek altanki. Jedną rękę położył na mojej tali, a drugą objął moją dłoń. Patrzyłam na niego jak na idiotę.
- Przecież tu nie ma nawet muzyki.
- Ja Ci wystarczę. - I jego szeroki uśmiech potwierdził to całkowicie. Znowu wygłupialiśmy się, a zły humor i masa ponurych przemyśleń wyparowały jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. Nie mam pojęcia ile czasu spędziliśmy w tej altance. W końcu poprosiłam go, byśmy usiedli, bo alkohol i zbyt duża ilość obrotów dały o sobie w końcu znać. Z domu cały czas 
- Umów się ze mną Jess. - Po krótkiej chwili ciszy powiedział Paul przyglądając mi się z łagodnym uśmiechem. Spojrzałam na niego zdziwiona, a z moich ust wydobyło się jedynie " ee...". Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć. Po raz pierwszy ktoś oficjalnie zapraszał mnie na randkę. Ja i Paul Norrington, kto by pomyślał. To było zupełnie jak w filmach o Kopciuszku - dziewczyna znikąd, zdobywa księcia. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo nagle do altanki wpadła jakaś dziewczyna przerywając nam. W sumie dobrze, bo nie miałam pojęcia co mogłabym mu odpowiedzieć. Z jednej strony bardzo chciałam, a z drugiej.. Cały czas w mojej głowie odbijały się echem słowa Megan : Cóż.. nie wiedziałam, że jesteś w stanie się tak upodlić. Niby te słowa mnie obeszły, ale razem z nimi pojawiły się pytania.. Czy może rzeczywiście nieświadomie próbowałam się na kimś odegrać? 
- Heeej! Norringtoon twój kolega, zaraz zaliczy jakąś laskę ! W końcu mały Ryan przestanie być prawiczkiem! - Pijana zataczała się w naszym kierunku. Prawiczek Ryan w ogóle mnie nie obchodził, ale w tym samym momencie przypomniałam sobie o Sarze. Jestem na prawdę beznadziejną przyjaciółką. 
- Jak wygląda ta dziewczyna? - Zapytałam podrywając się równocześnie do góry. Było bardzo małe prawdopodobieństwo, że to Sara była właśnie w rękach jakiegoś napalonego Ryana. Ale i tak wolałam sprawdzić co u niej.
- Aa taka jakaś mała z ciemnymi włosami i w dziwnych ubraniach. Przepraszam, ale zaraz będę rzygać. - Ledwo rozumiałam to co ona mówi, strasznie bełkotała, ale wychwyciłam to co mnie interesowało i natychmiast mnie zemdliło. Opis pasował do Sary. Szybko pobiegłam do domu, zostawiając za sobą zdezorientowanego Paula podtrzymującego pijaną dziewczynę. 
Gdy wpadłam do środka usłyszałam jak tłum skanduje : Ryan ! Ryan ! - kompletnie wystraszona wbiegłam w sam środek tłumu. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam kompletnie pijaną Sarę uwieszoną na rękach jakiegoś dryblasa. Ona kompletnie nie kontaktowała, a on bezczelnie to wykorzystywał. Szybko pokonałam dystans między mną, a chłopakiem.
- Zostaw ją ty chory napaleńcu! - Krzyknęłam rozwścieczona przyglądając się przyjaciółce bezradnie, która ledwo trzymała się na nogach. Nie miała pojęcia co się dzieje. Tłum zaśmiał się. 
- Psujesz całą zabawę. - Odezwał się dryblas groźnym tonem. Ludzie znowu zaczęli skandować jego imię. On to traktował jako zabawę? Na prawdę ? Z całej siły wbiłam swoją piętę w jego stopę. Z pewnością go to nie zabolało, ale zdezorientowało na tyle, że puścił Sarę. Moje kolano odruchowo powędrowało w górę, tym razem kopniak w krocze z pewnością poczuł boleśnie. Ludzie zaryczeli i wydali z siebie dźwięk podobny do 'uuuuuu..'. Kiedy zarzuciłam sobie ramię Sary na swoje i wyprowadzałam ją z salonu, nikt nie stanął nam na drodze. Przed domem spotkałam Paula.
- Jezu Jess.. Co się stało?! - Zdezorientowany podbiegł do nas i pomógł mi przytrzymać Sarę.
- Twój kolega był niezwykle zainteresowany moją pijaną przyjaciółką. - Odparłam przez zaciśnięte zęby. 
- Odwieźć was? 
- Piłeś Paul. Poradzimy sobie. Lepiej idź ogarnij swojego kolegę i daj mu jakiś lód, bo go może boleć co nieco. - Odburknęłam rozdrażniona. Norrington ni z tego ni z owego zaczyna się śmiać. Spojrzałam się na niego zdziwiona. Na prawdę, czy to była taka zabawna sytuacja?
- Przepraszam... Po prostu Jess nie znałem jeszcze nikogo takiego jak ty. - Odpowiada rozbawiony, ale gdy spogląda ponownie na Sarę uśmiecha się współczująco. - Napisz jak dotrzecie do domu. - Dodał po chwili zmartwionym tonem. - Na pewno sobie poradzicie ? - Przytaknęłam głową. To było miłe z jego strony. Delikatnie opuścił ze swojego ramienia, rękę Sary upewniając się uprzednio czy sobie poradzę. Na do widzenia pocałował mnie w policzek.
- Do zobaczenia wkrótce. - Uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Z pewnością pamiętał, że nie odpowiedziałam mu jeszcze czy się z nim umówię. Razem z Sarą poczłapałyśmy powoli do taksówki, która właśnie podjechała. Miałyśmy szczęście, bo ten co ją zamówił najwyraźniej nie był w pobliżu. Pomogłam przyjaciółce wejść do środka i zaraz sama wsiadłam.
- Na Oxford Street 54. - Powiedziałam do kierowcy. Zmęczona z westchnięciem wbiłam się w fotel.
- Co się dzieje ? Gdzie jesteśmy ? - Zapytała Sara, która na chwilę oprzytomniała. Praktycznie spała na moim ramieniu, a ja gładziłam ją po głowie troskliwie.
- Cii.. już dobrze. Zaraz będziemy u mnie i położę Cię spać. - Dziewczyna mruknęła coś w odpowiedzi. Chwilę potem dotarłyśmy pod dom. Taksówkarz pomógł mi doprowadzić przyjaciółkę do drzwi, a potem starając się nie obudzić rodziców wprowadziłam ją do swojego pokoju. Zdjęłam jej ubrania i buty, zostawiając w samej bieliźnie, położyłam ją do łóżka, a ta natychmiastowo zasnęła. 
Sama nie mogłam zasnąć jeszcze przez długi czas. Wpatrywałam się w okno pokoju Westa. Już dawno było zasłonięte. W końcu jednak zmęczenie wzięło nade mną górę i sama zasnęłam na materacu, który wcześniej sobie przygotowałam.
 

piątek, 6 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ 7

Nic nie jest takie jak się wcześniej wydawało.




Pan Voger odprowadził nas pod biuro dyrektorki. A raczej zaciągnął nas tam siłą, bo jego silny uścisk nie zelżał nawet na sekundkę.
-Macie siedzieć i się nie ruszać dopóki was nie wezwą. - Woźny nie robił sobie żartów, a w jego głosie pobrzmiewała nuta grozy i gniewu. Oby dwie naburmuszone usiadłyśmy na krańcowych krzesłach, byle jak najdalej od siebie. Nie musiałyśmy czekać długo, bo po 4 minutach wezwano nas obie to gabinetu. Usiadłyśmy naprzeciwko dyrektorki, wciąż milcząc.
-Nie mam pojęcia co wy sobie myślałyście, odstawiając taki teatr na stołówce. To jeszcze w przerwie na lunch, kiedy jest najwięcej uczniów! - Pani Richardson łypała na nas groźnym spojrzeniem od którego można było dostać dreszcze. Nie mogłam powstrzymać się by nie patrzeć na jej spiczasty, haczykowaty nos, który kojarzył mi się z wiedźmami. Zresztą, może miała jakąś kiedyś w rodzinie ? Bo urodę odziedziczyła po niej.
- Z chęcią bym was obie wyrzuciła, ale niestety nie mam do tego żadnych podstaw. Jeden wyskok nie wystarczy, by w ogóle nad tym myśleć. Ale uwierzcie zbroicie coś więcej to postaram się o wasze wydalenie. - Czy to były groźby ze strony dyrektorki ? Na pewno zarząd nie byłby zadowolony, gdyby usłyszeli jak pani Richardson zwraca się do swoich uczniów. Ale kto tam by mi uwierzył. Zresztą wolałam trzymać się od niej z daleka. Kątem oka obserwowałam Megan, wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać. To było troszkę pocieszający widok. Wyłączyłam się na chwilę z rozmowy, a raczej monologu dyrektorki na temat przemocy w szkole, wpatrując się w zdjęcia i dyplomy wiszące za nią na ścianie.
- ...dlatego mogę tak was jedynie ukarać, ale sądzę, że parę rzeczy sobie przemyślicie. Codziennie po szkole o 16, będziecie pomagać panu Voygerowi sprzątać szkołę. Dostaniecie specjalne stroje i będziecie wykonywać jego polecenia. Na razie tydzień wam starczy, ale wszystko zależy od opinii waszego przełożonego czy przerwiecie prace, czy wam ją przedłużę. Więc na waszym miejscu, raczej bym się starała. - Specjalnie nie ukryła swojego szelmowskiego uśmieszku, gdy tylko zobaczyła nasze miny. Miałam ochotę wyrwać go z jej twarzy i zmielić w maszynce do mięsa.
- Co?! - W końcu Barbie się obudziła, najwyraźniej widać, że bała się bardziej wizji sprzątania i zostawania w szkole niż samej postaci dyrektorki. - Jak to sprzątać ?! Mam spędzić z nią cały tydzień?! Rada rodziców się o tym dowie! Wyrzucą panią! - Co za głupia blondynka! Krzyczałam w myślach do siebie, próbowałam ją kopnąć by się uspokoiła, ale zamiast w jej nogę trafiłam w krzesło.
- Uspokój się debilko. - Syknęłam cicho w jej stronę, jednak ta nie zauważając tego kontynuowała swój wybuch.
- Bennet, dość. - Dyrektorka podniosła się i patrzyła teraz na nią z góry opierając się dłońmi na blacie. - Nie będziesz się tak do mnie odzywać młoda damo. Jesteś bezczelna, a twój ojciec w tej sytuacji nie pomoże Ci. - Widać było w jej oczach jak szastają nią różne emocje, opierała się by nie uderzyć Megan. I w sumie podziwiam ją, bo ja już dawno bym to zrobiła na jej miejscu. Przyłożyłabym jej. I to ponownie.
- I dzięki twojemu bezczelnemu charakterowi, oby dwie spędzicie dodatkowy tydzień sprzątając w szkole. Zadowolona ? - Barbie natychmiastowo zamknęła swoją jadaczkę.
- Super..- Prychnęłam pod nosem, miałam ochotę złapać blondynkę za szyję i ją udusić!
- Donovan, jakiś problem ? Bo termin można jeszcze wydłużyć.
- Nie, nie. Wszystko gra pani dyrektor. - Sztuczny uśmiech, który obecnie pojawił się na mojej twarzy powinien ją zadowolić. Razem z Bennet równocześnie wstałyśmy z krzeseł i wyszłyśmy z gabinetu uprzednio rzucając dyrektorce marne 'do widzenia'.
- Zabiję ją, zabije ciebie! Wszystko przez Ciebie! - Barbie stanęła blisko mnie patrząc się na mnie z góry, tymi swoimi przemądrzałymi oczkami pełnymi gniewu.
- Przeze mnie?! Ty głupia krowo załatwiłaś nam dodatkowy tydzień pracy! Ja to jakoś przeżyję, ale nie wiem czy twoja duma także. - Tym razem to ja patrzyłam na nią z wyższością. Sama się wrobiła. Znaczy nas.
Megan prychnęła i odeszła wkurzona po drodze wrzeszcząc jeszcze na jakieś pierwszaczki. Ten widok był wart dwóch tygodni sprzątania.



Już po powrocie do domu napisałam sms Sarze o mojej 'karze'. Najwyraźniej ucieszyła się z tego, że mnie nie wywalili. „Ja się tak łatwo nie dam” - obiecałam jej.
W pokoju w swoim kalendarzu odznaczałam krzyżykiem minione dni odliczając do swoich 17 urodzin. Został równy tydzień, a ja nie mogłam się już doczekać. Miałam nadzieję, że dostanę samochód, a dokładniej pięknego peugeota 206, na którego zresztą pracowałam całe wakacje,
ale rodzice zdefraudowali moje pieniądze.. Co do grosza. Wymówką był fakt, że potrzebowali trochę kasy na remont, a ktoś musiał ucierpieć i jak zwykle byłam to ja. Ale nie trzymam urazy, zobaczymy jak z moim prezentem.
- Jess! Obiad! - Miałam dosłownie 20 minut wolego i musiałam wracać z powrotem do szkoły. Sprzątanie czekało. Pan Voyger czekał. Mop i miotła czekały. Cóż nie ładnie byłoby się spóźnić. Zeszłam szybkim krokiem do kuchni zastając rodziców przy stole. Atmosfera była dość napięta, a ja nie miałam pojęcia z jakiego powodu. Milcząc zajęłam swoje miejsce, a mama nałożyła mi kawałek indyka i trochę warzyw przy okazji z 3 razy upuściła łyżkę, bo tak trzęsły się jej ręce. Coś wisiało w powietrzu, coś niedobrego. Pierwsze co przyszło mi na myśl, to śmierć kogoś z bliskich, to też nie chciałam jakoś naciskać.
- Coś się stało ? - Zapytałam ostrożnie dłubiąc widelcem w jedzeniu. Rodzice spojrzeli po sobie, ale żadne z nich nic się nie odezwało, to też ja siedziałam cicho. Ostatnio każde wspólne jedzenie tak wyglądało, nikt się nic nie odzywał. Zastanawiałam się więc, czy to dobra pora, by powiedzieć o całym incydencie ze stołówki i wymierzonej karze. Ale chyba na razie sobie odpuszczę.
- Ja nie mogę tak dłużej. - Pani Donovan westchnęła głośno i upuściła sztućce na talerz, po czym zasłoniła dłońmi oczy. Płakała? To przykuło moją uwagę.
- To jej powiedz. - Tym razem odezwał się tata. Zadziwiła mnie oschłość jego tonu.
- Mamo … ? - Nie wiedziałam o co chodzi to też wędrowałam wzrokiem od jednego rodzica do drugiego próbując rozwikłać tą zagadkę.
- Zawsze Cię muszę wyręczać ? - Elsa odsłoniła oczy, które jak podejrzewałam były zaczerwienione i mokre od płaczu. Ale czemu płakała ?
- Rozwodzimy się. - To było jak uderzenie pioruna dla mnie. Zupełnie bezwiednie upuściłam kubek, który roztrzaskał się o ziemię. To był dla mnie szok, przecież oni wydawali się idealną parą! Jak oni mogli!
- Ale jak to?! Przecież wy się nawet nie kłócicie! Czemu?! - Tym razem do moich oczu napłynęły łzy, próbowałam się bronić przed nimi jednak były silniejsze.
- My nawet nie rozmawiamy! Od paru miesięcy! - Tym razem to matka zaczęła krzyczeć, nie wiadomo czy z wściekłości czy z poczucia wina. A może z obu ? - Jess, proszę Cię. Zrozum. Wiemy, że to dla Ciebie szok, ale tak będzie lepiej. Już od dawna nie dogadujemy się z twoim ojcem. Męczymy się tylko razem. To nie tak, że Cię nie kochamy. Obydwoje nadal będziemy o Ciebie dbać. Chcieliśmy Ci to powiedzieć po twoich urodzinach, ale ja już dalej nie mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. Przepraszam Jess. - Na końcu zaniosła się głośnym szlochem łapiąc mnie za rękę. Ojciec gapił się tylko w swój talerz ze spuszczoną głową. Wezbrał się we mnie gniew. Od ilu miesięcy to planowali, nic mi nie mówiąc? Udawali, grali jak aktorzy, bym nic nie odkryła. Słuchałam jej mając wrażenie, że mama naoglądała się za dużo głupich programów, lub naczytała się za dużo artykułów o tym 'Jak powiedzieć dziecku, że się rozwodzimy?”. Każde jej słowo wydawało się tak oschłe jakby żywcem ściągnęła je z wikipedii i wyrecytowała.
- A ty nie masz nic do powiedzenia ? - Starałam się zachować spokój w głosie, gdy patrzyłam na tatę. Ten podniósł tylko lekko głowę, nie mógł mi nawet spojrzeć w twarz. Energicznym ruchem wstałam od stołu i skierowałam się do wyjścia.
- Jess, ale musimy porozmawiać, gdzie idziesz?! - Tym razem to pan Donovan się odezwał. Najwidoczniej przełamał swoją barierę słów, bo nagle zachciało mu się gadać.
- Do szkoły. Pobiłam się dzisiaj z dziewczyną na przerwie i za karę muszę sprzątać szkołę. - Grzecznie odpowiedziałam, pomimo tego, że wręcz we mnie wrzało od tych wszystkich emocji, które mną teraz szastały. Rodzice wlepili we mnie swoje zdziwione spojrzenia, ale ja nie dałam im szansy by powiedzieć cokolwiek, bo zabrałam swój plecak i wyszłam z domu. Po drodze do szkoły, zastanawiałam się czy dzień może być jeszcze gorszy.

Na miejscu zostałam od razu skierowana do piwnicy do 'składzika' woźnego, który to on nazywał swoim biurem. W środku walały się miotły, mopy różne wiadra i masa środków czyszczących. Po prostu rzeczy z którymi nikt nie miał pojęcia co zrobić. Właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby biuro pana Voygera okazało legowiskiem szczurów czy myszy. Wszystko pokrywała warstwa 5 cm kurzu.
- W końcu sobie odpocznę. - Skomentował zadowolony woźny oddając mi jakieś szmaty, które okazały się być kombinezonem w kolorze.. cóż sraczkowatym.
- Dziękuję bardzo. - Odpowiedziałam przez zęby starając się zachować grzeczny ton. Voyger tylko prychnął i kopnął wiadro w moją stronę i palcem wskazał miotłę i mopa, które specjalnie dla mnie wcześniej przygotował.
- Szybciej. Korytarz sam się nie posprząta. - Rozbawiony woźny zasiadł wygodnie na starym, zniszczonym fotelu i włączył mały telewizorek, którego wcześniej nie zauważyłam.
Zabrałam wszystkie potrzebne przyrządy i wyszłam z jego 'jamy'. - Byle dokładnie! Sprawdzę to potem! - Wywróciłam oczami i poszłam w stronę łazienki się przebrać. Potem zabrałam się do roboty.
Przez całe 15 minut skupiałam się wyłącznie na zamiataniu korytarza, próbując nie myśleć o rozwodzie rodziców. W końcu pojawiła się łaskawie Barbie odrywając mnie od moich myśli.
- Do twarzy Ci w tym fartuchu Donovan. - Powiedziała wścibskim tonem na który nawet nie zwróciłam uwagi.
- Cóż sądzę, że ten kolor będzie idealnie pasować do twoich czerwonych szpilek. - Skomentowała z cieniem uśmiechu na twarzy. Nie miałam siły i głowy by teraz się z nią kłócić. - Następnym razem weź jakieś buty na zmianę, bo te co daje Voyger.. wyglądają jakby zostały przez niego ugotowane, a potem przeżute. - Wzruszyłam leniwie ramionami, dając jej 'koleżeńską' radę. Barbie zrobiła przestraszoną minę, a potem z dumnie podniesioną głową poszła się przebrać.
Zajęło jej to dokładnie 15 minut, podczas których zdążyłam pozamiatać drugą część korytarza razem ze schodami.
- W życiu ich nie założę! Dostanę jeszcze jakiejś grzybicy! Albo mi stopy od razu odpadną! - Megan darła się od początku korytarza kierując się w moją stronę. Po całym holu roznosiło się echo jej stukających o podłogę szpilek i wiadra, które za sobą ciągnęła. Kolejne 10 minut minęło mi na wysłuchiwaniu zażaleń Barbie o tym jakie to życie jest niesprawiedliwe, że ona musi tutaj sprzątać, moczyć rękawy i na temat tego jak bardzo ją wykorzystują.
- O co Ci chodzi Księżniczko? Masz jakiś problem Megan? Mam Cię serdecznie dość i tych twoich żalów. Więc mam do Ciebie ogromną prośbę, po prostu się zamknij. I zabierz się za robotę, bo jeszcze nic nie ruszyłaś, tylko gadasz i gadasz. - W końcu nie wytrzymałam. Bennet najwyraźniej się oburzyła.
- O co mi chodzi? O to, że nie powinno mnie tu być i to wszystko twoja wina, przez Ciebie tu utknęłam! - Zaśmiałam się w głos na jej słowa. Nigdy nie spotkałam bardziej głupiej i zapatrzonej w siebie osoby.
- Kiedyś trzeba płacić za swoje grzechy. I witamy w prawdziwym świecie.
- Ale ja nic nie zrobiłam! To ty zaczęłaś! - Megan wybuchnęła zmniejszając dzielącą nas od siebie odległość. Ja nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać. Czy ona naprawdę była taka głupia ?
- Ty jesteś taka tępa czy tylko udajesz? - Zapytałam zupełnie poważnie. - Terroryzujesz pół szkoły, pierwszoklasiści się Ciebie boją. Ludzie obchodzą cię szerokim łukiem. Oni Ci NIC nie zrobili, tylko ty niszczysz im życie dla własnej rozrywki. I po co Ci to wszystko? Lubisz jak tak robią? A może w zamian za to, że nie masz przyjaciół chcesz stworzyć sobie poddanych? Bo jeśli tak to Ci się chyba udało. - Wywróciłam oczami wracając do zamiatania. - Naprawdę nie mam siły się z Tobą dłużej kłócić, więc mi odpuść. Chociaż raz. Może też ze względu na to, że razem jesteśmy w tym bagn..- Nie dokończyłam, bo usłyszałam cichy szloch. Zdziwiona podniosłam głowę i zauważyłam, że Megan chowa zapłakaną twarz w dłoniach. Przystanęłam zdezorientowana. No nie mówcie, że mam ją jeszcze pocieszać... To było trochę żenujące i żałosne, ale jednak ten widok ruszył coś w moim sercu, że miałam ochotę ją przytulić. Jednak szybko wstrzymałam to uczucie. Musiałam chwilę odpocząć, więc usiadłam pod ścianą, pozwalając Megan się uspokoić.
- Dla pocieszenia.. Dzisiaj dowiedziałam się, że moi rodzice się rozwodzą. - Nawet nie wiem czemu jej to powiedziałam, chyba po prostu musiałam wypowiedzieć to na głos, bo wciąż wydawało się takie nierealne. Miałam ochotę się uszczypnąć, a potem wybudzić się z tego pogmatwanego snu. Bennet usiadła niedaleko mnie podkurczając nogi i obejmując je rękami jak małe dziecko.
- Moi rozwiedli się jak miałam 13 lat. Od tamtej pory mieszkam z ojcem. A mamę widziałam może 2 razy. Plus co roku dostaję kartkę na urodziny i święta. Pocieszające, prawda? - Megan parsknęła śmiechem. Zadziwiła mnie ta chwila szczerości. W sumie, nigdy nie rozmawiałyśmy normalnie. Nie odzywałam się, więc Megan dalej ciągnęła swoją opowieść.
- Pierwsze dwa miesiące są najgorsze. Oprócz oczywiście rozprawy, gdzie krzyczą i wrzeszczą wydzierając sobie Ciebie i dobytek z rąk. Potem się do tego przyzwyczajasz... I w końcu uznajesz, że dobrze wyszło jak wyszło. - Wzruszyła lekko ramionami i odwróciła się nieśmiało w moją stronę ocierając łzy z policzków. Po chwili głośno się zaśmiała, ale nie był to śmiech, który doskonale znam – chamski i złośliwy, był to czysty, dziewczęcy i najzwyklejszy pod słońcem śmiech od którego ludzie się uśmiechają. Sama nawet nie zauważyłam kiedy moje usta wygięły się w rozbawioną podkówkę.
- Przepraszam, ale wyglądasz przekomicznie w tym stroju. - Stwierdziła. W sumie miała racje na pewno był na mnie za duży o jakieś 2-3 rozmiary, a dodatkowo ten zabójczy kolor. Cóż sam miód. Nie myśląc nawet o tym sięgnęłam po małą gąbkę do wiadra i rzuciłam w Megan śmiejąc się przy tym.
- Ty nie lepiej, szczególnie te buty pasują do całości. - Ona też ryknęła śmiechem i nagle zaczęłyśmy lać siebie wodą, zupełnie jak dwie małe dziewczynki na śmigusa dyngusa, nieźle się przy tym bawiąc.
- Ekhm...- Pan Voyger odchrząknął donośne przypatrując się nam. Praktycznie zastygłyśmy zdezorientowane bez ruchu.
- Panna Donovan skończyła już pracę na dzisiaj, natomiast Panna Bennet zostanie jeszcze pół godziny ze względu na swoje spóźnienie.
- Ale spóźniłam się tylko 15 minut! - Odpowiedziała Megan najwyraźniej nabuzowana.
- Kamery nie kłamią Megan. Nie kłamią. - Wyraźnie zadowolony z siebie pan Voyger obrócił się na pięcie i zszedł do swojej piwnicy.
- Cholera. - Przeklęła pod nosem Barbie. Uśmiechnęłam się współczująco zbierając swoje rzeczy.
- Do jutra. - Rzuciłam w jej stronę nieco zawstydzona.
- Do jutra Donovan. - Jej poprzedni wesoły ton zniknął, a na jego miejsce pojawił się oschły. Wychodząc ze szkoły nie obróciłam się ani razu byłam chyba zbyt zdezorientowana. Po głowie chodziła mi jedna myśl - „Co się właśnie stało?”.

ROZDZIAŁ 6

Największe zmiany przychodzą wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy.





Może i wczorajszy dzień nie przebiegł dokładnie tak jak sobie to wyobrażałam, jednak nie mogłam pozbyć się myśli, że te wydarzenia z galerii odbiją się pozytywnym echem w nadchodzących dniach. Dlatego też obudziłam się kolejnego ranka w dobrym humorze. Zamoknięte, świeżo kupione ubrania za pewne już wyschły na suszarce, a więc panna Bennet ze swoją świtą - francuskimi bliźniaczkami Blanchard nie pokrzyżowały mi planów. Nic w ten piątek nie mogło mi stanąć na drodze. Byłam tak podekscytowana tym wszystkim, że praktycznie nic nie spałam w nocy i dodatkowo obudziłam się 20 minut przed budzikiem, więc nie mogąc doczekać się dzisiejszych lekcji wstałam z łóżka. Pierwsze co zrobiłam to zajrzałam do rodziców. Tata wyszedł już do pracy, a mama spała - postanowiłam jej nie budzić, w końcu wiedziałam, że sen akurat się jej przyda. Ostatnio zachowywała się jakoś niepokojąco, jakby czymś się martwiła, coś ją trapiło. Zresztą co za filozofia zrobić sobie śniadanie. Na palcach weszłam do sypialni i wyłączyłam nastawiony na 7.30 alarm w jej telefonie. Następnie poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic, który razem z wysuszeniem włosów zajął mi ok 20 minut. Czułam się jakbym wypiła jakiś napój energetyzujący, bo chodziłam tak jak nakręcony zegareczek. Później wystarczyło spakować torbę, ubrać się, wziąć coś do jedzenia i byłam już gotowa by wyjść do szkoły. Dokładnie tyle wystarczyło, tylko dzisiejszego ranka zamiast wziąć pierwsze lepsze ubrania z szafy stałam przed nią dobre 15 minut zastanawiając się co na siebie włożyć. Ostatnio miałam taki dylemat kiedy miałam 7 lat, miałam wtedy do wyboru założyć cukierkową różową sukienkę, którą wybrała mi mama, lub też obciachowe getry w samochodziki (które nawiasem mówiąc odziedziczyłam po jednym ze starszych kuzynów) - wybrane przez ojca. Cóż to był zbyt poważny dylemat jak na tamte lata, wobec czego zrobiłam niezłą scenkę w domu i po prostu nie poszłam do szkoły. Ale dzisiejszego dnia nie mogłam opuścić. Zresztą uciekanie przed dokonywaniem wyborów nic nie daje, bo prędzej czy później i tak będziemy musieli stawić temu czoła i wybrać, a nikt nam wtedy nie pomoże - będziemy zdani na siebie. Tak więc starannie dobrałam cały zestaw poprawiając całość z 10 razy przed lustrem. Zaczynając od moich stóp na których znalazły się jasnobrązowe gladiatorki, ciemnobrązowa dosyć obcisła spódniczka oraz zwiewna, gładka koszula z rękawem 3/4 w kolorze jasnego beżu. Wszystko schludnie komponowało się w ładną całość. Wróciłam ponownie do łazienki, postanowiłam wyprostować jeszcze włosy - w końcu co to filozofia? Banał nawet jak dla takiego laika jak ja. Po 5 minutach uznałam, że jest to trudniejsze niż się spodziewałam, ale jakimś cudem nie popaliłam sobie włosów. Na koniec przeciągnęłam po rzęsach maskarą i namalowałam cieniutką, czarną linię na górnej powiece, korektorem pozakrywałam niedoskonałości, przypudrowałam delikatnie skórę by wyglądała na zdrowszą i ziemistym różem przejechałam po policzkach . Na koniec włożyłam jeszcze delikatne kolczyki i voila. Gotowe. Kiedy cofnęłam się do tyłu o krok i spojrzałam do lustra nie mogłam uwierzyć, że to odbicie dziewczyny w lustrze to właśnie ja. Byłyśmy do siebie zupełnie nie podobne ta z lustra w ogóle nie przypominała mnie tylko jakąś zadbaną, uroczą, ale zarazem pewną siebie, ładną dziewczynę. Spojrzałam na zegarek owinięty wokół mojego zegarka. - Cholera. Znowu się spóźnię ! - Wstałam specjalnie dużo wcześniej, ale zapomniałam wziąć pod uwagę tego, że będę potrzebowała dużooo więcej czasu niż normalnie na przyszykowanie się.
Kiedy tylko wypadłam przez frontowe drzwi o mało nie wpadłam na Westa, który opierał się o ich framugę. Mój humor diametralnie się zmienił. Zatrzasnęłam z hukiem drzwi i zamknęłam je szybko na klucz. Ku mojej uldze zauważyłam auto Sary stojące przy chodniku. Moja wybawicielka, nie tylko nie spóźnię się do szkoły, ale też nie będę musiała z NIM rozmawiać. Nie patrząc nawet na mojego exprzyjaciela ruszyłam w stronę starego, czerwonego volkswagena Sary.
- Jess poczekaj. Pogadajmy. Jesteś przynajmniej mi to winna. - Usłyszałam za plecami niski głos bruneta. Jednak nie raczyłam się nawet obrócić. Dopiero kiedy doszłam do samochodu i otworzyłam drzwi od strony pasażera, odwróciłam twarz w jego stronę starając się trzymać emocje na wodzy.
- Niczego Ci nie jestem winna. A na rozmowę jest już za późno. Mogłeś o tym wcześniej pomyśleć. - Nie czekając na jego odpowiedz wsiadłam do auta i zamknęłam za sobą drzwi. Miałam problem z zapięciem pasu bezpieczeństwa, bo tak trzęsły mi się ręce. Sara cały czas milczała.
- Wszystko w porządku? -Zapytała nieśmiało obawiając się, że jestem w na tyle złym humorze by za każdą uwagę na nią nakrzyczeć. Wzięłam głęboki oddech i już spokojnie zapięłam pas. Odwróciłam się w jej kierunku.
- Nawet lepiej niż w porządku. - Powiedziałam i dla potwierdzenia moich słów szeroko się uśmiechnęłam. - Dzięki, że po mnie przyjechałaś bo inaczej spóźniłabym się. - Sara niepewnym wzrokiem wodziła ode mnie do Westa, który właśnie zbliżał się do dziewczyn. Westchnęła krótko i odpaliła samochód.
- Odbieraj telefon. - Skomentowała krótko brunetka wciskając delikatnie pedał gazu. Zajrzałam do torebki i wyciągnęłam z niej komórkę na której wyświetlaczu pojawiło się 7 nieodebranych połączeń.
- Przepraszam, nie słyszałam dzwonka. - Usprawiedliwiłam się skruszonym tonem. Zajrzałam w boczne lusterko i zauważyłam najwidoczniej sfrustrowanego czymś Westa kopiącego właśnie jakąś pustą puszkę po trawniku. W ogóle mnie to nie obchodziło i nie miałam zamiaru się tym przejmować. Kiedy stanęłyśmy na światłach poczułam na sobie przenikliwy wzrok Sary. Musiała zauważyć moją 'zmianę', ale niczym jej nie skomentowała.
- Ty nigdy nie słyszysz.- Skwitowała przenosząc ponownie swój wzrok na ulicę, kiedy znowu ruszyłyśmy. Czemu miałam wrażenie, że mówiła nie tylko o słyszeniu komórki? Nie był niespodzianką fakt, że resztę drogi do szkoły spędziłyśmy w milczeniu. Gdy Sara w końcu stanęła na parkingu szybko wysiadłam z auta krzycząc do niej na odchodne, że zobaczymy się w stołówce.
Lekcje jak zwykle mijały nudno i wolno, w czasie gdy ja siedząc w ławkach przebierałam nogami. Ludzie przyglądali mi się od czasu do czasu, w końcu lepszej rozrywki niż 'wariatka' w klasie nie znaleźli. W końcu ku mojej uciesze rozbrzmiał dzwonek zwiastujący przerwę na lunch. Tym razem to ja wyszłam pierwsza z klasy, zostawiając wszystkich daleko za sobą. Musiałam powstrzymywać swoje nogi, które za wszelką cenę chciały gnać przed siebie jak szalone. Każdy wiedział, że na korytarzach mało kto zwraca uwagę na kogokolwiek.. ale na stołówce.. to była zupełnie inna bajka. Wchodząc do środka mogłaś wziąć ze sobą transparent 'tak tu jestem, spójrzcie wszyscy na mnie' i dokładnie tak to działało. Każde spojrzenie zwrócone było w twoją stronę. Dzisiejszego dnia nie obyło się oczywiście bez nerwów. Normalnie po prostu weszłabym do środka, uważając tylko na latające jedzenie między stolikami, ale dzisiaj.. Dzisiaj było inaczej. Chciałam żeby ludzie na mnie spojrzeli, chciałam zobaczyć ich otwarte usta ze zdziwienia i usłyszeć swoje własne kroki, kiedy wszyscy inni milczeli. Pierwszy raz w życiu chciałam zostać dostrzeżona. Stanęłam pod drzwiami do stołówki i nie mogłam się ruszyć. Po prostu zamarłam. Ludzie przechodzili obok mnie, trącali mnie ramionami warcząc bym się odsunęła, bo zastawiam wejście. W końcu spanikowana szybkim krokiem poszłam do łazienki. Weszłam do kabiny i usiadłam na podłodze bijąc się z przeróżnymi myślami w głowie. Czy to było to czego naprawdę chciałam? Upokorzyć Megan i bliźniaczki, pokazać Westowi, że w ogóle go nie potrzebuję ? Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi toalety.
- Jess to ty? - Usłyszałam znajomy głos i otworzyłam drzwi wpuszczając Sarę do środka. Uśmiechnęłam się do niej, lecz chyba nie nabrała się na ten pusty uśmiech.
- Zauważyłam jak wbiegasz do łazienki. Co się stało? - Spytała zmartwiona dziewczyna.
- Wiesz..Po prostu potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym przez chwilkę pomyśleć. - Uśmiechnęłam się ciepło mając nadzieję, że ta wiadomość ją zadowoli. Sara przyglądała mi się z pobłażliwością.
- I dlatego chowasz się w ubikacji? - Zapytała nie kryjąc swojego zdziwienia. W tym momencie zaburczało mi głośno w brzuchu, na co przyjaciółka wywróciła oczami. - Choć. Na mojej warcie nie umrzesz z głodu. - Dodała po chwili, a na jej ustach rozciągnął się uśmiech, który powodował, że ludziom robi się cieplej na sercu. Tak właśnie działała na innych Sara. Spokojna, cicha, skromna, miła i pomocna dziewczyna, która zawsze powie Ci dobre słowo, nigdy Cię nie zawiedzie. Wydawała się tak krucha, że nawet najmniej obraźliwe słowo, mogło ją zranić dotkliwie. Ale ona była twarda, pomimo tych wszystkich pozorów.
- Idź. Ja zaraz przyjdę. - Powiedziałam, a Roberts przytaknęła lekko głową i wyszła z łazienki zostawiając mnie samą. Musiałam wejść tam sama. Teraz albo nigdy. Podniosłam się z podłogi i otrzepałam spódniczkę z kurzu. Czułam się teraz pewnie, a podbródek praktycznie sam uniósł się lekko do góry. Zarzuciłam torbę na ramię i skierowałam swoje nogi do stołówki. Przed drzwiami wzięłam głęboki oddech, a potem weszłam do środka...
Nie wiem czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego. Może nie wyobrażałam sobie oklasków i wiwatów na swoją część, ale przynajmniej uważałam, że wypadałoby by ludzie na mnie zerknęli. Ale nic takiego się nie stało. Ja głupia stałam przy wejściu wpatrując się w tłum, który widocznie mnie olał. Pierwszy raz w życiu. Otrząsnęłam się z tego szoku i wzrokiem zaczęłam szukać Sary. Nie znalazłam jej przy 'moim' stoliku, tylko trochę dalej pod oknem, gdzie nie było tłoczno. Swobodnie szłam przez środek stołówki, a ludzie zachowywali się tak jakby mnie tam nie było. Jakbym nie istniała. No cóż.. Czułam się rozczarowana. Siadając przy stoliku, tyłem do wejścia Sara rzuciła mi spojrzenie, które dokładnie mówiło „Już wszystko w porządku?”, uśmiechnęłam się tylko w odpowiedzi wyjmując śniadanie z torby. Jadłyśmy jak normalnie uczennice, rozmawiając i śmiejąc się przy tym i nikt na nas nie zwracał uwagi. Pomimo tego, że czułam się zawiedziona.. w końcu ten sposób traktowania mnie przez innych przypadł mi do gustu. W pewnym momencie Sara zamilkła wpatrując się w drzwi wejściowe, mimowolnie sama odwróciłam głowę w tamtą stronę i zamarłam. Właśnie do środka wchodził West trzymający za rękę Megan, która szczerzyła się jak głupia chichocząc pod nosem. Usiedli jak zwykle przy tym samym stoliku, należącym do elitki. Znajdował się na samym środku stołówki. Bennet wyjęła z torby swoją dietetyczną sałatkę. Nikt inny nie widział, by jadła cokolwiek innego. Postanowiłam się tym nie przejmować i odwróciłam wzrok zajmując się własnym jedzeniem. Po stołówce ponownie rozległ się odgłos otwieranych drzwi i ktoś wszedł do środka. Sala zamilkła. Tym razem postanowiłam się nie odwracać. Miałam to gdzieś. Wszędzie słuchać było szepty. Widziałam jak oczy Sary rozszerzają się ze zdziwienia, odchrząknęła.
- No co? - Zapytał zdezorientowana nie wiedząc o co jej chodzi. Ktoś stanął za mną, czułam to tak wyraźnie jak czyjeś spojrzenie na swoich plecach. Czyżby Megan?
- Cześć. - Usłyszałam łagodny męski głos, od którego ciarki przeszły mi po ciele. - Mogę się przysiąść? - Zapytał chłopak, a ja powolutku obróciłam się w jego stronę. Za mną stał nie kto inny jak Paul Norrington uśmiechając się na ten swój zabójczo uroczy sposób. Rozdziawiłam usta wpatrując się w niego otępiała, no bo może w końcu się przesłyszałam? Paul najwyraźniej zakłopotał się nie słysząc odpowiedzi.
- To jak? - Zapytał już mniej pewnie. Ja wciąż nie mogłam nic powiedzieć, na szczęście Roberts mnie poratowała.
- Jasne, siadaj. Miejsce się znajdzie. - Sara przytaknęła zachowując trzeźwy umysł, czego ja nie potrafiłam zrobić. Paul usiadł naprzeciwko mnie, kładąc swoją tackę na stoliku.
- Mam nadzieję, że nie przerywam jakiejś ważnej rozmowy. - Skomentował z rozbawieniem, a ja razem z Sarą wymieniłyśmy tylko spojrzenia, na które Paul odpowiedział głupkowatym uśmiechem, chyba nie wiedząc co zrobić.
- Jak komórka? - Zapytał wbijając swoje ciemnozielone oczy prosto we mnie, co poskutkowało u mnie pojawieniem się rumieńców na twarzy. Utkwiłam wzrok w swoim jedzeniu i wzruszyłam leniwie ramionami.
- Musiałam kupić nową. - Skomentowałam obojętnym tonem, na co Norrington się nieco speszył.
- Przepraszam, to moja wina. - Odpowiedział uśmiechając się przepraszająco. Dopiero teraz zrozumiałam o co mu chodziło, czuł się winny.. z powodu głupiej komórki. Czyż nie było to słodkie ? Posłałam mu lekki uśmiech w odpowiedzi, by się nie przejmował. Na minutę zapanowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Paul.
- Sara, tak? - Tym razem zwrócił się przyjaznym tonem do brunetki. - Chodzimy razem na historię i geografię? - Ciągnął dalej temat. Dziewczyna przytaknęła.
- Roberts. - Norrington spojrzał się na nią zdziwiony nie mając pojęcia o czym ona mówi. - Tak mam na nazwisko. Roberts. - Wytłumaczyła dziewczyna, a blondyn zaśmiał się w niezręczny sposób.
- Taa. Nigdy nie miałem pamięci do nazwisk. Przepraszam. - Wytłumaczył się kierując swoje zainteresowanie na jedzenie na jego tacy. Przegryzł parę kęsów zanim po raz kolejny się odezwał.
- W weekend organizuję u siebie imprezę. Rodziców nie ma, więc trzeba to jakoś wykorzystać. - Ponownie na jego ustach zagościł szeroki uśmiech, ukazując słodkie dołeczki w jego policzkach, na które patrzyłam się właśnie rozmarzonym wzrokiem. - Więc co wy na to? Przyjdziecie? - Dokończył Norrington wędrując wzrokiem między Sarą, a mną. Oczywiście oby dwie wlepiłyśmy w niego swoje zdziwione spojrzenia,w końcu nikt z elitki nigdy nie zaprosił nas na imprezę. Sara kopnęła mnie pod stolikiem, przyglądając mi się wymownie.
- Jasne, przyjdziemy. - Odpowiedziałam z uśmiechem, już kreując w głowie plan w co się ubiorę i kto tam będzie. Megan chyba nie zaprosi? To było po prostu luźne zaproszenie, przecież będzie tam pewnie z 70 osób, więc prawdopodobnie i tak nie spotka Paula na imprezie. Pewnie zaprosił nas z litości. Wstałam od stolika zabierając ze sobą tace i torbę, którą przewiesiłam przez ramię.
- Ja muszę już iść. Za niedługo dzwonek, a ja mam wf i muszę się przebrać. - Wytłumaczyłam się i odwróciłam się plecami do nich idąc powoli w stronę wyjścia.
- Jess! Nie potrzebujesz mojego adresu? - Krzyknął za mną, a ja stanęłam jak wryta, bo nagle wszystkie rozmowy na sali ucichły, a spojrzenia większości osób skierowane były w moją stronę. Cóż postanowiłam zatrzymać go w przeświadczeniu, że nie mam pojęcia go leży posiadłość Norringtonów, bo w sumie.. doskonale wiedziałam, a jak byłam młodsza to nawet często, specjalnie tamtędy przechodziłam, bo może a nóż spotkałabym Paula. Starając się nie zwracać większej uwagi na siebie, obróciłam się i podeszłam z powrotem do stolika. Paul w tym momencie, na oczach wszystkich podał mi swój telefon.
- Wpisz swój numer to się odezwę. - Jemu chyba nie przeszkadzał fakt, że ludzie się teraz na nich gapili. Wystukałam swój numer na jego komórce nieco zdrętwiałymi palcami i oddałam mój telefon.
- Okej, dzięki to do zob...- Paul nie skończył, bo nagle zza moich pleców wyłoniła się postać Megan Bennet. Wiedziałam, że to ona, bo jej słodkie perfumy zawsze przyprawiały mnie o mdłości. Zupełnie tak jak teraz.
- No proszę.. Kopciuszek znalazł swego księcia. - Zakpiła blondynka krzyżując ręce na piersi. Odwróciłam się do niej przodem wywracając oczami. Czy naprawdę jej się to nigdy nie znudzi?
- Naprawdę, sądzisz, że parę nowych ciuchów, głupie uśmiechy zmienią coś? Donovan.. nic nie zmieni tego, że jesteś zerem. - Wpatrywałam się w nią morderczym wzrokiem, kiedy cała sala wybuchnęła śmiechem. Wszyscy nagle zaczęli skandować „ZERO! ZERO!” co rozbrzmiewało w moich uszach z niezłym echem.
- Jesteś nikim. - Dodała po chwili Megan trącając mnie swoim palcem w ramie. Na jej twarzy jak zwykle jawił się ten obrzydliwy uśmieszek.
- Zamknij się. - Powiedziałam cicho i spokojnie, mając nadzieję, że usłyszy mnie pośród skandującego tłumu. Bennet wybuchnęła głośnym śmiechem, po czym nachyliła się w moją stronę, bo jak zwykle jej wysokie szpilki potęgowały różnicę wzrostu między nimi.
- Pogódź się z tym, że oni wszyscy będą zawsze woleli mnie. Paul... Sara... West – Szepnęła Megan rozbawionym tonem. Blondynka nie zdążyła się wyprostować, bo nagle moja pięść mimowolnie wyrwała się w jej kierunku i ugodziła Bennet prosto w jej oko. Megan upadła, co raczej nie było zasługą mojego mocnego ciosu, ale bardziej zaskoczenia i zdziwienia. Nagle wszyscy ponownie umilkli, a ja stałam jak wryta wodząc wzrokiem od swojej zaciśniętej pięści nad którą nie miałam kontroli, do leżącej na ziemi Megan.
- Uderzyła mnie, widzieliście to?! Moja twarz! Ta suka mnie uderzyła! - Barbie wrzeszczała na przemian zaciągając głośnym szlochem. W końcu pokracznie wstała i ruszyła w moją stronę.
- Zabiję Cię! - Cóż z pewnością nie żartowała, ba.. miałam nawet wrażenie, że jest tak wściekła, że piana kapie jej z ust. Ja nadal nie wiedziałam co się dzieje, dopóki Megan nie złapała mnie za włosy i nie zaczęła targać. Zaczęłam krzyczeć i wyrywać się, godząc ponownie swoją pięścią jej ciało, tym razem padło na jej brzuch, na co Megan głośno jęknęła. Dziewczyny zaczęły się szamotać, gryźć, drapać, kopać. Po sali rozległ się odgłos rozsuwanych krzeseł i parę sekund później ktoś rozdzielił dziewczyny. West złapał mocno Megan w brzuchu próbując ją odciągnąć od Jess, jednak tamta nadal żądna zemsty kopała na oślep i próbowała się wyrwać. Natomiast Jess została 'obezwładniona' przez Paula w mocnym uścisku z którego nie miała prawa się wyrwać.
- Daj spokój, nie jest tego warta. - Szepnął mi do ucha Paul, a moje nerwy jakby same zaczęły się koić. Mój oddech powoli zwalniał, jak i tętno. Megan nadal wyrywała się Westowi, krzycząc, że 'zabije tą sukę'. Na ustach Jess pojawił się znikomy triumfalny uśmiech, którego nie mogła zahamować. W duchu czuła rozpierającą ją dumę. Paul w końcu powoli zaczął rozluźniać swój uścisk, aż w końcu ją puścił. Jednak cały czas stał za nią blisko, w pogotowiu, gdyby jeszcze to nie był koniec. Jednak sekundę później na środku stołówki pomiędzy rozszalałym tłumem, a Megan i Jess pojawiła się zdyszany woźny, najwyraźniej bardzo rozwścieczony.
- Panie Voyger ! Widział Pan wszystko! To ona zaczęła ! - Megan skomlała jak grzeczniutki piesek, któremu coś robi krzywdę. Woźny złapał mocno Jess za ramię, a potem drugą ręką postąpił tak samo z Megan, na co ona jęknęła z bólu, najwyraźniej oburzona całą tą sytuacją.
- Wy Drogie Młode Damy, udacie się do pani Richardson. I mam nadzieję, że was wyrzucą z tej przeklętej szkoły. - Burknął pod nosem pan Voyger i nie zważając na protesty obu dziewczyn siłą zaprowadził je do Pani Dyrektor.
Mogłabym przysiąc, że wychodząc ze stołówki, widziałam triumfalny uśmiech na ustach Westa.

ROZDZIAŁ 5

Zemsta jest słodka kiedy ją planujemy. A gdy już jej dokonamy czy będzie smakować tak samo jak wcześniej?





Wpadłam do domu z szerokim uśmiechem na twarzy. W mojej głowie powstawał właśnie genialny plan, który chciałam jak najszybciej ziścić. Minęłam mamę w przedpokoju i wbiegłam na schody. Widząc jej zdziwioną minę i otwarte usta gotowe do powiedzenia czegoś, szybko wtrąciłam.
- Nie jestem głodna! Gdyby dzwonił West to mnie nie ma! - Krzyknęłam otwierając zamaszyście drzwi do swojego pokoju. Weszłam do środka i zatrzasnęłam je z wielkim hukiem.
- Właśnie miałam Ci powiedzieć, że dzwonił jakieś 20 razy. - Powiedziała pani Donovan i westchnęła cicho kręcąc głową z dezaprobatą, po czym wróciła do kuchni i wyłączyła dźwięki w telefonie by nikt nie zakłócił jej spokoju kolejne 20 razy.
Podeszłam od razu do szafy i wygrzebałam z samego dołu "zakazany" worek. Znajdowały się w nim przede wszystkim ciuchy, które kupiła mama z myślą o tym, że kiedys jej córka postanowi zacząć się ubierać jak przystało na dziewczyne w jej wieku. No i doczekała się. Wysypałam wszystkie ubrania na łóżku i zaczęłam je nerwowo przeglądać szukając czegoś odpowiedniego. Parę fajnych bluzek, kilka spódnic, jakieś dziwne sweterki, buty i...w końcu znalazłam to o co mi chodziło. Wzięłam do ręki krótką, ciemną, jeansową spódniczkę potarganą lekko na końcach i granatowo-białą bluzkę na ramiączkach związywaną pod biustem na śliczną kokardkę. Wyszczerzyłam zęby w samozadowoleniu i zabrałam się natychmiastowo do przymierzania. Swoje stare ciuchy rzuciłam gdzieś w kąt. Ze spódniczką poszło bez problemu, spokojnie dopiełam się w pasie i wciągnęłam automatycznie brzuch przeglądając się w lustrze. Pasowała całkiem nieźle, nawet nie wiedziałam, że mam takie szczupłe uda. Gorzej było z topem który nie za bardzo wiedziałam jak założyć. W końcu po paru próbach bluzka wylądowała na właściwym miejscu. Wyglądałam w niej całkiem seksownie, co nie zmieniało faktu, że była cholernie niewygodna. Co chwilę podnosiłam ją do góry w obawie,że zaraz mi zleci odsłaniając nieco za dużo mojego ciała. Odpięłam tylko ramiączka od stanika które nie wyglądały zbytnio apetycznie. Normalnie w życiu nie założyłabym takiej koszulki nawet za milion dolarów. Ale teraz..byłam bardzo zdeterminowana i moje uprzedzenie poszły na bok. Wyprostowałam plecy i uniosłam lekko podbródek uśmiechając się przy tym nieznacznie. Ktoś zapukał, a po chwili do pokoju wparowała mama, skrzywiła się na widok tych wszystkich porozwalanych na podłodze ubrań i ponownie otworzyła usta by coś powiedzieć ale zamilkła. Zamurowało ją. Posłałam jej słodki, dziewczęcy uśmiech zupełnie niepodobny do starej Jess.
- Zrobiło się ostatnio bardzo gorąco i za ciepło mi już w tamtych ubraniach. - Powiedziałam niby beznamiętnym tonem i wzruszyłam przy tym ramionami cały czas wlepiając swój wzrok w lustro. Pani Donovan się w końcu ocknęła.
- Jess, wyglądasz ślicznie. - Stwierdziła uśmiechając się przy tym szeroko i przyglądała mi się bacznie próbując zapamiętać mnie w tym stroju jakby bała się, że zaraz obudzi się z tego snu i zobaczy mnie znowu w jakiś beznadziejnych łachmanach.
- Jeżeli chcesz to możemy iść na zakupy. - Dodała uradowana. - Albo po prostu dam Ci pieniądze, a ty idź sobie coś kup. - Dodała pośpiesznie wiedząc, że nie za bardzo lubie z nią chodzić i rozglądać się za jakimiś ciuchami. Cóż nasze gusty bardzo sie różniły. Jak to łatwo obejść rodziców by zdobyć kasę. Przez ostatnie parę miesięcy nie mogłam się doprosić o złamanego grosza by coś sobie kupić a teraz..Wystarczyło, że założyłam coś innego i mama już szasta banknotami.
- O super! Zadzwonię zaraz do Sary ! - Złapałam za komórkę i wykręciłam numer do niej. Mama wyszła z pokoju nie chcąc mnie w jakikolwiek sposób krępować, pewnie była ostrożna bym przypadkiem nie zmieniła zdania. Przeczekałam parę sygnałów ale dziewczyna nie odbierała. Włączyłam laptopa i napisałam do niej, ale najwyraźniej nie było jej bo również nie odpisała. Wątpiłam, że obraziła się po tym incydencie w łazience. Nie miała być na co zła..Tak myślałam. Trudno będę musiała pojechać sama. Właśnie pojechać..Normalnie w tym momencie zadzwoniłabym do Westa by mnie podwiózł. No ale nie było takiej możliwości w obecnej sytuacji. Zabrałam swoją torebkę wcześniej pakując do niej komórkę i portfel, po czym zeszłam na dół.
- Idę do centrum. - Powiedziałam do mamy, a ta po chwili wstała biorąc do ręki kluczyki od citroena.
- Weź auto. I tak na razie nie potrzebuje, a tobie przyda się. - Uśmiechnęła się do mnie rzucając mi klucze od samochodu. Spojrzałam się na nią z niedowierzaniem. Chyba po raz pierwszy w życiu dała mi kluczyki z własnej woli. Nie mogłam się nadziwić jej nagłej zmianie nastawienia. Nie dość, że dostałam pieniądzę, to jeszcze samochód.
- Dzięki ! - Mruknęłam uradowana i rzuciłam się na szyję mamie. Na prawdę doceniałam to wszystko co dla mnie robiła. - Obiecuję, że nie będę długo ! - Krzyknęłam wychodząc z domu.
Podróż do centrum zajęła mi mniej więcej 20 minut, przez cholerne korki. Wjechałam na podziemny parking pod olbrzymią galerią i jeździłam jeszcze chwilę nie mogąc znaleźć żadnego miejsca. Kiedy w końcu wjechałam windą na parter oczom ukazała mi się ogromna, nowoczesna, paropoziomowa budowla. Surową, metalową konstrukcję wykańczała fontanna na środku głównego holu i ogromne palmy, które były zaraz przy niej. Ogółem całość miała chyba imitować jakąś oazę dla spragnionych odpoczynku po wielogodzinnej tułaczce po tym budynku. Zresztą wcale się nie dziwiłam, bo zakupy mogą być męczące. Modliłam się duchu o to by nie spotkać nikogo znajomego. Mogłoby być trochę krępujące. Ubrana w krótką spódniczkę i bluzkę na cienkich ramiączkach z dumnie podniesioną głową weszłam więc do pierwszego sklepu, a potem do kolejnego i następnego w poszukiwaniu czegoś co nadawałoby się do założenia i równocześnie czegoś modnego. Jedynym nie pasującym elementem mojej garderoby była płócienna torba typowo hinduska, oraz znoszone czerwone conversy nad kostkę, dlatego też jednym z moich początkowych założeń było odwiedzenie sklepu obuwniczego. Jakie buty miałam zamiar kupić? Tego jeszcze nie wiedziałam.
W ciągu 3 godzin przeszłam około 5 sklepów, a w nich zakupiłam parę koszulek, większość z nich była ładnie wycięta i odsłaniała trochę biustu, przez jak mi się zdawało wyglądałam bardziej pociągająco. We wranglerze kupiłam dopasowane, ciemne rurki, które podkreślały moje zgrabne uda i tyłek. Dodatkowo dorzuciłam trochę błyskotek w formie różnych bransoletek i naszyjników, parę ozdób do włosów, stylowe okulary przeciwsłoneczne i apaszkę w maki. W h&m znalazłam parę bardzo ciekawych sweterków i wybrałam z nich dwa : jeden jasnożółty, dosyć krótki zapinany na małe guziczki, natomiast drugi trochę grubszy w zielonym kolorze wkładany przez głowę. Jeżeli chciałam wyglądać na prawdę inaczej musiałam również odwiedzić dział z sukienkami i spódnicami. Przez pierwsze 20 minut stałam na przeciwko wieszaków i przyglądałam się im tępym wzrokiem, nie miałam odwagi wyciągnąć ręki i sięgnąć po jedną z tych rzeczy. Z letargu wyrwała mnie ekspedientka.
- Mogę w czymś pomóc ? - Zagadnęła uprzejmym tonem podchodząc do mnie. Była to młoda kobieta, miała góra 22 lata. Śiczna, wysoka o krótkich, rudych włosach. Piegi rozsiane po twarzy dodawały jej jeszcze więcej uroku, a hipnotyzujące zielone oczy po prostu świetnie komponowały się z całością. Ubrana była w koronkową, lekko różowawą koszulę i ołówkową, czarną spódniczkę oraz białe botki w stylu retro. Prezentowała się jak najlepszej klasy modelka, oczywiście według mnie. Cóż z pewnością zazdrościłam jej tej innej urody.
Potrząsnęłam głową wracając przy tym do świata żywych. Odwzajemniłam lekko jej uśmiech i skinęłam na przywitanie głową.
- Po prostu przeglądam... Muszę zrobić remanent szafy i szukam czegoś ciekawego. - Wzruszyłam ramionami przyglądając się nadal beznamiętnym spojrzeniem wieszakowi z sukienkami. Dziewczyna zmrużyła oczy i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy. Poczułam się niekomfortowo.
- Rozmiar 38, zgadza się? - Powiedziała rudowłosa i zaczęła przebierać między sukienkami. W odpowiedzi przytaknęłam tylko głową zastanawiając się co ona kombinuje.
Przewiesiła sobie przez ramię cztery rzeczy i ruszyła w kierunku przymieżalni.
- Chodź, przymierzysz te, a w razie gdyby Ci się nie spodobały pokażę Ci inne. - Ponownie na jej twarzy zagościł łagodny uśmiech w momencie, gdy wieszała w kabinie te cztery sukienki. Nie minęło 10 minut jak wyszłam z szatni. Każda z sukienek zupełnie jakby była szyta na mnie. Idealnie dopasowana w każdym miejscu, nigdzie nie odstawała. Cóż dziewczyna miała 'niezłe oko'. Kiedy tylko znalazłam się z powrotem na hali rudowłosa podeszła do mnie.
- I jak? - Zapytała przyjemnym dla ucha tonem, obserwując mnie z zaciekawieniem.
- Wszystkie są świetne... Nie wiem, które wybrać. - Odpowiedziałam rozżalona. Wszystko byłoby prostsze gdyby przymieżyła tylko jedną, wtedy bynajmniej wiedziałaby, którą wybrać. Ruda zaśmiała się.
- Mam często ten sam problem. - Mrugnęła do mnie, a chwilę potem jej rozbawiony wyraz twarzy zastąpiło zamyślenie. - Jeżeli chcesz to mogę załatwić Ci zniżkę. Jako pracownik mam pewne przywileje. - Skomentowała przyciszonym tonem, skutecznie namawiając Jess do popełnienia grzechu - ' nieumiarkowanie w zakupach '. Ale w końcu raz się żyje. Kiwnęłam lekko głową, a usta same rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
Dwadzieścia minut potem wyszłam ze sklepu ledwo mieszcząc się z torbami w bramce. Na szczęście przy wyjściu nic nie pikało, więc odetchnęłam. Najbardziej bała się takich sytuacji. Cóż dzisiaj chyba przepuściłam wszystkie swoje pieniądze i pieniądze mamy. Więc czas zbierać się do domu. Zjechałam po ruchomych schodach z drugiego piętra na parter. Jak już wczęśniej napomknęłam - cholernie trudno jest przemieszczać się z taką ilością toreb. Jak nigdy dotąd nie bawiły mnie zakupy, tak teraz, aż promieniałam z radości, kiedy ludzie wbijali we mnie swoje zdziwione spojrzenia pełne zazdrości. Przechodziłam właśnie obok fontanny i nawet nie usłyszałam kiedy zaczął dzwonić mi telefon, zaczęłam nerwowo przekładać połowę toreb do drugiej ręki, by chociaż jedną dłonią przetrząść torebkę w poszukiwaniu komórki. Nie wspomniałam przedtem, ale kafelki w galerii były bardzo śliskie, więc kiedy skręcałam ku wyjściu, desperacko szukając komórki w torbie, wpadłam na kogoś, a wręcz odbiłam się od tej osoby. Telefon upadł na ziemie, zdążyłam tylko usłyszeć brzdęk roztrzaskiwanej szybki, a chwilę potem ktoś nadepnął na moją baterię, która wyleciała z obudowy telefonu. Dzień przecież nie mógłbyć zbyt idealny. Z moich ust nieumyślnie wyrwało się ciche przekleństwo.
- Przepraszam nie zauważyłam Cię.. Na prawdę jestem bardzo roztrzepana dzisiaj. - Odezwałam się do osoby na którą wpadła próbując zebrać resztki komórki z podłogi. Wiedziałam, że mam do czynienia z chłopakiem - poznałam po nowych adidasach z nike'a, które obecnie nosiło pół populacji naszego miasta. Podniosłam się przeciągając przy tym mimowolnie wzrok po sylwetce delikwenta. Kiedy tylko dotarłam do jego twarzy, okazało się, że ciemnozielone oczy wpatrują się we mnie z rozbawieniem. Skądś znałam te oczy... Wtedy to do mnie trafiło.
- Paul Norrington. - Pisnęłam pod nosem oszołomiona. Wysoki blondyn uniósł pytająco brwi. Mogłam przyjrzeć się mu teraz dokładniej. Nigdy wcześniej nie miałam z nim bliskiej styczności i chyba dlatego też nie zauważyłam, że jest tak zabójczo przystojny. Oczywiście nie zapominajmy o tym, że jest jednym z najpopularniejszych chłopaków w Fulerrton High School i do tego chłopakiem Megan. Tak, TEJ Megan. Chwila.. Raczej był jej eks chłopakiem. No bo w końcu jakby wytłumaczyć związek Megan i Westa?
- Jess. - Skinął na przywitanie głową, przy okazji wyręczając mi baterię do mojej komórki. Znał moje imię.. Nie nazwał mnie Jessicą, czego nawiasem mówiąc nienawidzę, jak ktoś mnie tak woła. Poza tym moje imię w jego ustach brzmiało wyjątkowo .. miękko, tak .. pięknie. Rozmarzonym wzrokiem wpatrywałam się w jego umięśnioną sylwetkę.
JESS CO TY ROBISZ? - zawołałam do siebie w duchu i otrząsnęłam się z tego letargu. Jednak widząc jego uroczy uśmiech znowu pogrążyłam się w niebieskich migdałach.
- Nie wygląda to najlepiej. - Skomentował, gestem wskazując na szczątki mojej komórki i wyrywając mnie ponownie z tego zamyślenia. Wszystko co pozostało po telefonie wrzuciłam do torby w ekspresowym tempie. Nie wiedzieć skąd, na moich policzkach pojawiły się różowe plamy. - No tak..mhm..no. - Mruknęłam niezrozumiale w odpowiedzi opuszczając spojrzenie na własne trampki. Czułam na sobie jego badający wzrok.
- Wyglądasz jakoś...inaczej. - Stwierdził drapiąc się po głowie. Cóż miał rację. Z pewnością nie wyglądałam jak 'dawna Jess'. ' Dawna Jess' w życiu nie założyłaby ubrań, które obecnie miałam na sobie, ani nawet nie spojrzałaby na ciuchy w sklepie jak te, które sobie dzisiaj kupiłam. Każdy potrzebuje kiedyś odmiany. Zmrużyłam lekko oczy nie wiedząc jak mam przyjąć jego stwierdzenie. - Ee.. Dzięki chyba. - Odpowiedziałam zakłopotana i poczułam jak ponownie moje policzki się zaróżowiają. - Wiesz.. muszę już iść.. Tak iść. To dobry pomysł. Mhm. - Dodałam po chwili, czując jak puls wzrasta mi w żyłach. Co ja najlepszego robię ? Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona, był taki czarujący i przystojny i w ogóle.. idealny. Głupia Jesse, głupia Jesse ! Posłałam mu krótki uśmiech, który raczej można byłoby zinterpretować jako grymas i ruszyłam ku wyjściu nie odwracając się.
- Hej Jess ! - Usłyszałam jego krzyk za plecami i przystanęłam w miejscu odwracając się w jego stronę. Większośc osób siedzących przy fontannie wodziła wzrokiem ode mnie do Paula. - Przykro mi z powodu...- Zmarszczył czoło i spuścił głowę. Mój humor diametralnie się zmienił. Wiedziałam co ma na myśli. Przykro mi z powodu Westa - dokończyłam w duchu i poczułam nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. Norrington prawidłowo uznał, że jednak to nie jest najlepszy temat i oddalił się. Utkwiłam swój wzrok w jakiejś dziewczynce ubranej w błękitną sukieneczkę i słomiany kapelusik. Mała szatyneczka miala góra 6 lat i krzyczała coś do swojej mamy. Elegancka kobieta podeszła do dziecka i z uśmiechem wyręczyła jej monetę. - Wrzuć to do fontanny i pomyśl sobie jedno życzenie, a któregoś dnia twoje marzenie się spełni. - Dziewczynka pisnęła radośnie słysząc słowa matki, pośpiesznie wzięła pieniążka i wrzuciła go do fontanny. Po chwili oby dwie trzymając się za ręce weszły do jednej z kawiarni. Jess spojrzała na kieszeń swojej spódniczki, a kiedy dotknęła jej dłonią, w środku zabrzęczały jakieś drobniaki. Parsknęła śmiechem. Czy na prawdę była głupia, żeby wierzyć w takie bajeczki? Nie zastanawiając się długo sięgnęłam po którąś z monet. Zacisnęłam mocno usta i oczy wypowiadając w myślach życzenie, po czym podeszłam do źródełka i naśladując dziewczynkę w błękitnej sukieneczce - wrzuciłam monetę do wody. W tym momencie za plecami rozległ się donośny śmiech. Nie pomyliłaby go z żadnym innym. Megan. Ile jeszcze osób spotka dzisiaj? Przecież tak chciała ominąć wszystkich szerokim łukiem.
- Donovan niezależnie ile tam wrzucisz i tak nigdy nie przestane Cię męczyć,a ty zawsze będziesz niezdarą. - panna Bennet jak zwykle umilała życie Jessice przez swoje przyjemne komentarze. Dzisiaj Megan nie była sama, zza jej pleców wyłoniły się jeszcze dwie dziewczyny - Paige i Patrice "Patty" Blanchard. Dwie złośliwe bliźniaczki o francuskich korzeniach. Dwie dziane, identyczne brunetki o jasnych szarych oczach i szpiczastych nosach, typowych dla francuzów. Oczywiście z Francją miały tyle wspólnego, co ja z chińczykami, ale na każdym progu przechwalały się ich babcią, która była bardzo znaną primabaleriną w swojej młodości. Ogółem podsumowując cała ich trójka zwiastowała nic innego jak - kłopoty.
- Bennet wcale nie o to prosiłam. Miałam tylko nadzieję, że w końcu wymienią Ci twój mózg z mózgiem pawiana. Może byłabyś troszkę mądrzejsza po transplantacji. - Powiedziałam przymilnym, słodkim tonem i wzruszyłam ramionami. Widać było, że w Megan się zagotowało, kiedy po ich krótkiej wymianie zdań ludzie znajdujący się w pobliżu głośno się zaśmiali. Blondynka przyglądała się tylko Jess z politowaniem, udając, że jej to wcale nie ruszyło.
- Nawet nie wiesz z kim zadzierasz...- Skomentowała pewnym siebie tonem, unosząc nieznacznie jedną z tych przesadnie, idealnie wydepilowanych brwi.
- Dobrze wiem z kim.. Z pustakiem, który jest zbyt głupi by wiedzieć co to jest 'transplantacja'. - Odgryzłam się i zrobiłam krok do przodu zmiejszając pomiędzy nami odległość. Strasznie przeszkadzały mi te ogromne torby z zakupów. Chciałam teraz cisnąć nimi w te 'Aniołki Charliego', ale uznałam, że żałowałabym tego więc w ostatniej chwili się opamiętałam. Choć przyznam było ciężko.
- Ona dobrze wie, co to jest tra...npsla..tacja. - Jedna z bliźniaczek wystąpiła przed szereg z groźnym wyrazem twarzy. Jesse zaśmiała się głośno na ten cały widok, a jeszcze głośniej, kiedy usłyszała próby wymowy jakże skomplikowanego słowa przezfrancuzkę z bożej łaski.
- Zamknij się.- Warknęła Megan i wywróciła oczami. Zaczęłam się zastanawiać do kogo skierowane były jej słowa, do mnie czy do jej służki? Paige bądź Patty zarumieniła się i ponownie skryła się za blondynką od której, aż emanowała władczość i pewność siebie.
- Nie pozwalaj sobie na tyle Donovan..- Dodała unosząc dumnie podbródek i podeszła do Jess mierząc się z nią teraz. Oby dwie zadzierały nosa, jednak blondi miała z pewnością dużą przewagę wzrostu, co potęgowały jeszcze jej wysokie szpilki. Nagle w momencie Megan złapała Jess za włosy, a po całym centrum poniósł się jej przeraźliwy krzyk. Pociągnęła ją ku fontannie i popchnęła wprost do niej. Jessica nie miała szans działo się to zbyt szybko, próbowała się wyrwać, ale Megan nie rozluźniała uścisku. Chwilę potem potknęła się o murek i runęła do fontanny. Bennet w tym czasie razem z bliźniaczkami nie próżnowała i by Jess nie czuła się samotna wrzuciły też jej wszystkie torby do środka, które nasiąknęły wodą w szybkim tempie. Jesse szamotała się jeszcze chwilę w wodzie zanim udało jej się podnieść i złapać oddech. Serce biło jej jak oszalałe. Nie spodziewała się tego. Zawsze sprzeczkni z Megan nie były groźne, jednak coś musiało się zmienić.
Czułam jak tusz do rzęs spływa mi po policzkach. Zanim wstałam na równe nogi, mogłam tylko dojrzeć odchodzące sylwetki trzech dziewczyn. Przysięgałam sobie w duchu, że ją kiedyś zabiję i ta opcja poprawiła mi humor. Wszyscy patrzyli się na mnie z szeroko otwartymi oczami. Nikt nie wykonał żadnego ruchy by mi pomóc, ale także nikt nie zaczął się śmiać. Pozbierałam swoje rzeczy i pobiegłam na parking do swojego auta unikając spojrzeń ludzi. Obecnie samochód to było jedyne miejsce, gdzie mogłam czuć się bezpiecznie.
Kiedy tylko znalazłam się w aucie, rzuciłam na tylne siedzenie wszystkie torby. Matka mnie zabije. Cały samochód będzie przesiąknięty wodą. Skierowałam lusterko na twarz i patrzyłam w nie przez dłuższą chwilę. Tak jak myślałam, tusz spływał mi po policzkach i na całej twarzy i we włosach miałam jakieś dziwne glony, które właśnie próbowałam wyskubać. Puściłam głośno muzykę i z całej siły zaczęłam krzyczeć waląc rękami i czołem o kierownicę. Musiałam dać upust swoim emocją. Ludzie przechodzący obok dziwnie się na mnie patrzyli, ale teraz miałam to gdzieś. Priorytetem w moim życiu stało się upokorzenie Megan Bennet. Dzisiaj w centrum oficjalnie rozpoczęła wojnę, i pomimo tego, że wygrała bitwę, ja zwyciężę w ostatnim rozrachunku. Choćby nie wiem co. Tym razem przesadziła, i to ona nie wiedziała z kim zadziera.
Uruchomiłam silnik i już spokojnie i bezpiecznie dojechałam do domu.

ROZDZIAŁ 4

Czasem myślisz, że znasz kogoś bardzo dobrze. A potem tylko jeden glupi gest i nagle orientujesz się, że wcale nie wiesz kim na prawdę jest twój przyjaciel.
 
 
 
 


Nigdy nie myślałam, że tak bardzo będę tęskniła za szkołą. Dokładnie 2 tygodnie przez zakończeniem roku szkolnego, 5 dni przed moimi 18mi urodzinami i tydzień przed balem dla ostatnich klas, wróciłam z chorobowego. Ostatnie dwa tygodnie, a potem spokój. Trzy miesiące błogiego odpoczynku, opalania się na prażącym słońcu i lenistwa. Budzik jak zwykle zadzwonił o 7,30. Nawet nie wiecie jak człowiek wariuje kiedy siedzi długo sam w domu. Zgadnijcie po czym poznałam, że powoli zaczyna mi odbijać? Bowiem poprzedniego wieczora spakowałam wszystkie książki do torby, uszykowałam i uprasowałam sobie ubranie. Co było wręcz nie bywałe. Zresztą nie tylko ja tak uważałam. Wieczorem kiedy szykowałam się, tata patrzył się na mnie podejrzliwie niczym na idiotkę i uznał, że powrót do rzeczywistości na prawdę dobrze mi zrobi. Byłam dokładnie tego samego zdania.
Dzisiejszego ranka zupełnie nie mogłam zebrać się z łóżka. Miałam zbyt dużo myśli w głowie które skutecznie rozpraszały mnie . Macie czasem tak, że jeżeli denerwujecie się lub boicie się czegoś wasz żołądek fika koziołki? Właśnie w tym momencie miałam takie uczucie. Tylko, że zupełnie nie miałam pojęcia skąd się wzięło. Czułam się tak jakbym właśnie po raz pierwszy musiała iść do szkoły. Mój pierwszy dzień w liceum. Wiele obaw, podekscytowanie i jeszcze więcej obaw. Jednak wzięłam się w garść i powoli wstałam, tym razem pamiętając o moich zawrotach głowy. Podeszłam do lustra i przeciągnęłam palcami po plastrze na mojej brwi. Skrzywiłam się lekko i zacisnęłam mocniej zęby łapiąc za jego koniec . W końcu kiedyś trzeba się było go pozbyć, a nie miałam zamiaru paradować w nim po szkole. Na szczęście były to szwy rozpuszczalne i nie powinno być już ich widać. - Raz, dwa, trzy!- Pomyślałam i wstrzymałam oddech, po czym szybkim ruchem zerwałam go. Dobrze, że wcześniej się na to przygotowałam inaczej z moich ust wydobyłby się donośny krzyk. Automatycznie łzy podeszły mi do oczu, a jedna pojedyńcza spłynęła po moim policzku. W końcu odetchnęłam głęboko kiedy upiorny ból minął. Przybliżyłam twarz do lustra podnosząc do góry swoją grzywkę. Praktycznie śladu po szwach już nie było, zupełnie ginął w moich brwiach. Uśmiechnęłam się sama do siebie usatysfakcjonowana z tego powodu. Wszystko byłoby w porządku, ale po chwili zorientowałam się, że czegoś mi brakuje... Otworzyłam szerzej oczy i tym razem głośno krzyknęłam. Z moich ust wydobyło się parę mocnych przekleństw. Na szczęście rodziców nie było w domu, więc nikt nie mógł mnie upomnieć. Zaczęłam gorączkowo badać miejsce w którym powinna być brew..ale nie było jej tam. Nigdy więcej nie oderwę szybko plastra! Moje głupie przyzwyczajenia z depilacji właśnie pozbawiły mnie połowy prawej brwi.
- Cholera. Czemu mnie muszą zdarzać się takie rzeczy. - Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś rozwiąznia by to jak najlepiej zatuszować. Podbiegłam do mojej kosmetyczki i wyciągnęłam z niej brązową krędkę do oczu. Podeszłam do lustra i 'domalowałam' trochę brwi. Wyglądało to trochę komicznie. Wzięłam szczotkę do włosów i przeczesałam je na drugą stronę tak by moja długa grzywka zakryła wszystko. Potem zawiązałam kudły w kucyka i uśmiechnęłam się szeroko, w końcu niczego nie było widać. Jedynym problemem było to, że grzywa była nieposłuszna i od czasu do czasu spadała na przeciwną stronę. Na to jednak nic nie poradzę. Ubrałam szybko ciuchy, które wczoraj uszykowałam, torbę przełożyłam przez ramię i wyszłam do szkoły nie jedząc śniadania. Apetyt zupełnie mi przeszedł.
Idąc przez szkolny hol wyciągnęłam swój plan lekcji by zobaczyć co teraz będę miała.
- Jess! - Usłyszałam za sobą znajomy głos i odwróciłam się. W tym samym momencie Sara podbiegła do mnie i mocno mnie przytuliła. O mało co nie straciłam równowagi. Zaśmiałam się głośno.
- Moja głowa.. - Jęknęłam cicho a dziewczyna natychmiastowo mnie puściła.
- Boże Jess przepraszam! Po prostu tak się cieszę, że Cię widzę! Jak się czujesz?! Już wszystko w porządku? - Zaczęła mówić z prędkością światła, a ja ponownie zachichotałam. Co się stało z tą spokojną Sarą którą znałam? Miała zatroskany wyraz twarzy, ona na prawdę się o mnie martwiła. Uśmiechnęłam się szeroko dając jej do zrozumienia, że już jest w porządku.
- Wszystko okeeeej. - Odpowiedziałam zwięźle na jej pytania beztroskim tonem. - Widziałaś ostatnio Westa? - Spytała zaciekawiona. Przyjaciółka natychmiast spoważniała i odwróciła wzrok w drugą stronę, zupełnie jakby chciała wyminąć się z odpowiedzi. Tylko czemu?
- Eee..Rozmawiałaś z nim po swoim wypadku? - Zaczęła się jąkać cały czas unikając mojego spojrzenia.
- Napisał mi krótkiego emaila. - Powiedziałam beznamiętnym tonem i wzruszyłam ramionami. Zmarszczyłam czoło przyglądając się Sarze. Ona coś ukrywała. Widziałam, że zagryzła lekko dolną wargę i kiedy otworzyła usta by coś powiedzieć na korytarzu rozległ się dzwonek. Na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi.
- Zobaczymy się później. - Powiedziała Sara. Obróciła się na pięcie i prawie pobiegła w stronę swojej klasy zostawiając mnie zdezorientowaną na środku holu. Nie pozostało mi nic innego jak przestać o tym myśleć i iść na lekcje.
Dopiero na długiej przerwie mogłam zobaczyć się z Westem i wytlumaczyć tą całą ..conajmniej dziwną sytuację. Do tej pory starałam sobie nie zaprzątać tym głowy. W końcu wybiła godzina szkolnego lunchu. Szybko zebrałam swoje notatki z ławki i po drodze wepchnęłam je do torby. Za drzwiami do stołówki jak zwykle wrzało. Od czasu do czasu, między stolikami przelatywał jakiś makaron. -Spaghetti - Pomyślałam. Nareszcie coś normalnego do jedzenia. Poprawiłam jeszcze swoją grzywkę, upewniając się czy wszystko dokładnie zakryła i żwawym krokiem ruszyłam do swojego stolika próbując nie rzucać się w oczy. Westa jeszcze nie było. Usiadłam na jednym z krzeseł i wyciągnęłam z torby własnoręcznie robioną kanapkę. W momencie w którym probowałam się w nią wgryźć za plecami usłyszałam donośne śmiechy. Pokręciłam głową z dezaprobatą i odwróciłam wzrok w stronę tego głośnego rechotu. Jak zwykle dobiegał on ze "stolika sław". Zajmowali go najlepsi, najpopularniejsi. Dosłownie sama elitka - sportowcy i cheelederki . Wywróciłam teatralnie oczami. Miałam wrócić do zjedzenia swojej kanapki gdy ku mojemu zdziwieniu zauważyłam, że ktoś do mnie macha. Tak, właśnie DO MNIE. Otworzyłam szeroko oczy przerażona, musieli coś zaplanować..Chceli mi coś zrobić. Sportowcy. Ci głupi bezmózgowcy zaprogramowani do wygrywania i ośmieszania słabszych.
- Jessica! - Koleś który mi pomachał krzyknął moje imię. Moje ciało zdrętwiało. Zaczęłam nerwowo rozglądać się wokół siebie szukając jakiegoś drugiego wyjścia którym niepostrzeżenie mogłabym uciec. Mogliby mi dać spokój przynajmniej pierwszego dnia po powrocie..Ale oni byli bezlitośni, nie było mowy o rezygnacji. Chłopak widząc, że nie reaguje na jego wołanie wstał i ruszył prosto w moją stronę, do mojego stolika. Cóż przynajmniej godnie przegram. - pomyślałam. Jednak kiedy zbliżał się w moją stronę zaczęłam go rozpoznawać. Ubrany był w granatową polówkę, oliwkowe, krótkie bojówki i ciemne, eleganckie adidasy. Jedyne po czym go poznałam były nieuczesane, kruczoczarne włosy. Wlepiłam w niego swój wzrok z niedowierzaniem.
- Czemu nie przychodzisz jak Cię wołam? - Spytał rozbawiony West stając przede mną. Zupełnie nie wiedziałam co odpowiedzieć, gdzie podziała się jego czarna koszulka z South Parka? Jego zwykłe trampki? Nie poznałam go. Pomińmy fakt, że obecnie wyglądał tysiąc razy lepiej niż w swoich poprzednich ciuchach. Ale gdzie zginął mój przyjaciel?
- Miałam przyjść do tych głupich, bezmózgowych goryli? - Parsknęłam śmiechem mierząc zimnym wzrokiem chłopaka. Westchnął cicho przyglądając mi się z rozczarowaniem. Chyba był naiwny oczekując, że zareaguje inaczej. Czego właściwie się spodziewał?
- Wróć do swoich nowych przyjaciół. - Powiedziałam, a w moim tonie dało się usłyszeć wyraźny sarkazm. West zmarszczył czoło przyglądając mi się.
- Ty ich nawet ni...- Zaczął mówić poirytowanym tonem ale przerwałam mu bez skrupułów.
- NIE MÓW MI, ŻE ICH NAWET NIE ZNAM! GNĘBILI NAS OD PIERWSZEJ KLASY, A TY NAGLE ZAPOMINASZ O TYM I ZACHOWUJESZ SIĘ JAKBY TO BYLI TWOI NAJLEPSI KUMPLE?! MYŚLAŁAM, ŻE TO JA NIEŹLE UDERZYŁAM SIĘ W GŁOWĘ!! - Wrzasnęłam na niego podrywając się gwałtownie do góry. Wszystkie głowy zwróciły się w naszą stronę. W końcu co jak co ale miałam donośny głos.
- Jess, daj mi coś powiedzieć.. - Dodał cicho próbując mnie uspokoić. Zerknął na ludzi którzy właśnie wlepiali w nas swój zaciekawiony wzrok.
- Możemy pójść gdzieś porozmawiać? - Spytał patrząc mi prosto w oczy swoimi czekoladowymi źrenicami. Zachowałam jednak trzeźwość umysłu i nie uległam temu błagającemu spojrzeniu.
- Cooper?! Co się tam dzieje?! Chodź do nas stary! - Wrzasnął jeden z nowych kumpli Westa.
- ZAMKNIJ SIĘ! ROZMAWIAM! - Krzyknął zgryźliwym tonem w stronę kolesia i nagle wszyscy siedzący przy stoliku wybuchnęli głośnym śmiechem. West założył ręce na piersi przygądając mi się z góry. Wiedziałam, że nie miał zamiaru odpuścić.
Rzuciłam mu gniewne spojrzenie, miałam się już zgodzić kiedy nagle w drzwiach stanęła Megan. Tylko tej mi tu jeszcze potrzeba. Ku mojemu zdziwieniu zamiast iść do swoich przyjaciółeczek ruszyła prosto na nas. Każdy jej krok w wysokich szpilkach odbijał się echem od ścian. Uniosłam wysoko brwi przyglądając się jej.
- Czego ona tu ch...? - Zaczęłam marszcząc swoje czoło. Ale w tym samym momencie blondynka podeszła do Westa zarzucając mu swoje chude ramiona na szyję i jakby nie zwracając uwagi na moją obecność przyciągnęła jego twarz do swojej i namiętnie wpiła się w jego wargi. Otworzyłam szeroko usta nie wierząc w to co własnie zobaczyłam. Zrobiłam się automatycznie czerwona ze złości i byłam bliska omdleniu. Miałam ochotę rzucić się na nią i rozszarpać ją na strzępy. Wziąć ją za te długie kudły i uderzyć jej głową o ścianę. Stukrotnie. Byłam tak wkurzona, że w kącikach moich oczu pojawiły się łzy. Zauważyłam jak Megan pomiędzy ich złączonymi ustami szaleje swoim jęzorem i mnie jeszcze bardziej zemdliło. West opamiętał się na szczęście i odtrącił ją delikatnie, patrząc się na nią karcącym spojrzeniem.
- No co ..tęskniłam. - Powiedziała Megan i uśmiechnęła się słodko odsłaniając idealnie prosty łuk swoich śnieżnobiałych zebów. Chłopak spojrzał w moją stronę smutnym wzrokiem i spuścił głowę. Nie mógł mi patrzeć w oczy. Zresztą nie dziwiłam się mu. W tym momencie chciałam podejść do niego i go mocno spoliczkować. Albo uderzyć zaciśniętą pięścią! Wszystko jedno, byle tylko poczuł ból. Na który zasługiwał. Jednak patrząc na niego ogarnęła mnie bezradność. Nie mogłam go uderzyć..Pokiwałam tylko lekko głową z dezaprobatą.
- Nie mamy o czym rozmawiać. - Skomentowałam krótko. Zabrałam swoją torbę i czym prędzej wyszłam ze stołówki nie oglądając się za siebie. Usłyszałam tylko głośne pogwizdywania, gdy przechodziłam między stolikami. Kiedy znalazłam się za drzwiami pędem udałam się do pierwszej lepszej łazienki gdzie emocje wzięły nade mną górę i wybuchnęłam donośnym płaczem nie mogąc się dłużej powstrzymywać.
Nie wiem jak długo spędziłam w tej łazience, straciłam zupełnie poczucie czasu. Co przerwę parę dziewczyn chciało wbić do toalety ale kiedy tylko pojawiały się w drzwiach mój donośny krzysk dawał im do zrozumienia, że mają zabrać stąd swoje cztery litery. Co okazało się dość skuteczne. Bynajmniej nikt mnie nie nawiedział. Zupełnie bez siły opadłam na podłoge opierając się plecami o ścianę. Podkuliłam swoje kolana obejmując je dłońmi, a po moich policzkach cały czas płynęły łzy. Kołysałam się i nuciłam jakąś denną pioseneczkę pod nosem byle tylko się uspokoić..By o tym nie myśleć. Zadzwonił dzwonek.Kolejna przerwa. Znowu ktoś próbował wejść a ja nabrałam dużo powietrza w płuca by nakrzyczeć na osobę, która właśnie chciała zakłócić mój spokój. Jednak głośno wypuściłam powietrze kiedy zobaczyłam, że do środka wchodzi Sara. Zamknęła za sobą drzwi i przyglądała mi się przez chwilę z zatroskanym wyrazem twarzy. Miałam ochotę wyzywać ją za to, że nie uprzedziła mnie jednak tylko westchnęłam cicho. Nie miałam siły. Dziewczyna wyciągnęła chusteczke ze swojej torby i podeszła kucając tuż przede mną. Zaczęła wycierać delikatnie łzy z mojej twarzy.
- Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. - szepnęła a jej ton wskazywał na to, że miała wyrzuty sumienia. Kiedy otarła już moje zapuchnięte oczy usiadła obok i przytuliła mnie do siebie, a ja znowu wybuchnęłam płaczem.
- Jak on mógł ?! Co mu się stało?! Ktoś zrobił mu pranie mózgu ?! Przecież niedawno śmiał się z niej! Z nich wszystkich! A teraz...- Zaciągałam się co chwile płaczem mocno wtulając się w ramiona Sary. Potrzebny mi był teraz ktoś bliski, któremu mogłabym się wyżalić i zabrudzić koszulkę swoim tuszem. Zawsze West był w takich chwilach przy mnie, to on pocieszał mnie -"Donovan świat się nie skończył. Weź się w garść i nie mazgaj się tutaj. Nie ma po co. Jutro będzie lepszy dzień. " Ale dzisiaj...dzisiaj siedziałam tu przez niego. Moje życie wywróciło się do góry nogami. Sara westchnęła cicho, wiedziałam, że ona też nie może pojąć jego postawy. Zresztą kto mógł?
- Lekcje już sie skończyły. Nikogo nie ma. Chodź..zawiozę Cię do domu. - Panna Roberts wstała oferując przy tym dłoń by pomóc mi wstać. Dopiero teraz zauważyłam jak w szkole zrobiło się cicho. Gdyby w tym momencie przeleciała pare metrów ode mnie mucha..z pewnością bym ją usłyszała. Spojrzałam się na rękę Sary jakby zastanawiając się nad tym co powinnam zrobić, ale po chwili przy pomocy dziewczyny wstałam na równe nogi. Spojrzałam w lustro na swoje odbicie i przeraziłam się. Wyglądałam jak kupa nieszczęścia. Odkręciłam kran i ochlapałam wodą swoją twarz. Przetarłam jeszcze raz zaczerwienione oczy cały czas milcząc. Po dłuższej chwili przeniosłam swoje spojrzenie na Sarę i uniosłam wyniośle swój podbródek. W tym momencie odbiłam się od dna i powróciłam dumnie do rzeczywistości.
- Jeżeli on się tak bawi...To ja też. - Powiedziałam do niej unosząc szelmowsko kąciki swoich ust. Chociaż te słowa wydobyły się z moich ust brzmiały zupełnie jakby wypowiedziała je inna osoba. Widziałam, że w oczach dziewczyny pojawiło się przerażenie i zarazem zdziwienie.
- Powiedziałaś to jak..- Zaczęła ale w tym momencie minęłam ją i wyszłam pośpiesznie przez drzwi. Dobrze wiedziałam o kogo jej chodzi. Ale ja nie jestem Megan. Nie pozwolę by Sara na nowo to przechodziła. Ja jej nie zostawie.
Mam coś do zrobienia! Do zobaczenia! - Krzyknęłam tylko w jej stronę i zniknęłam w korytarzu ruszając pędem do swojego domu. Sara bezradnie wodziła za mną wzrokiem, aż utraciła mnie z oczu

ROZDZIAŁ 3

Czasem lepiej jest nie pamiętać niektórych rzeczy. W końcu nie potrzebnie zaśmiecasz sobie nimi umysł, a potem jak na złość one nie chcą opuścić twoich myśli. I już nie możesz skupić się na niczym innym.




Kiedy w końcu odzyskałam świadomość miałam wrażenie jakbym wybudziła się z głębokiego snu zimowego. Czułam się jakby ktoś właśnie uderzał siekierą w moją głowę. Strasznie bolała mnie prawa ręka. Jakby ktoś uciskał ją ogromnymi szczypcami.Ledwie czułam swoje ciało, jakby należało do kogoś innego. Zupełnie nie miałam siły nawet by podnieść te cholernie ciężkie powieki. W końcu zamiast skupiać się na sobie postanowiłam nasłuchiwać co dzieje się wokoło mnie, przecież nawet nie wiedziałam gdzie dokładnie jestem..Nagle wspomnienia powróciły z hukiem w mojej głowie. Basen..Trener...Megan..Ucieczka..Lina..Chciałam jak najszybciej otworzyć oczy i uciekać by tylko nie spotkać się z tą dwójką ale moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
- Załatwiłaś to? - Spytał pan Donovan. Odetchnęłam w duchu, nie było się czym martwić w końcu jest tu mój tata. On mnie obroni. Zaraz, zaraz..co tu robi mój ojciec? Skąd on się wziął na tym głupim basenie? Chciałam się odezwać ale moje gardło było tak wysuszone, że nie dałam rady.
- Nie musisz się martwić. Już po wszystkim.- Odpowiedziała pani Donovan uspakajając swojego męża.Boże, mama?! A ona co tu robi?! Teraz już miałam totalny mętlik w głowie..Czyżbym miała jakiś nadajnik gps wszczepiony do mózgu i rodzice zawsze wiedzieli gdzie jestem? I tak mnie znaleźli?
- Wody...- Wychrypiałam w końcu podnosząc lekko swoje powieki kiedy poczułam się trochę silniej. Nagle usłyszałam jak ktoś w pośpiechu szura krzesłami i zaraz poczułam na ustach zimne szkło a po chwili orzeźwiająca woda spłynęła do mojego gardła, przełknęłam ją z trudem. Otworzyłam szerzej oczy i o mało nie krzyknęłam kiedy zauważyłam dwie twarze bardzo blisko swojej pochylające się nade mną. Po chwili jednak doszło do mnie, że przed sobą widzę twarze rodziców.
- Mamo..Tato..Co wy tu robi...- Zaczęłam zachrypniętym głosem ale urwałam w momencie gdy nagle nadeszła trzecia osoba. Był to mężczyzna w średnim wieku o życzliwym wyrazie twarzy. Brunet o ciemnych oczach. Nie kojarzyłam jego twarzy. Rozejrzałam się jeszcze i zauważyłam, że jestem w dziwnym pokoju o obrzydliwie zielonych ścianach. W momencie zemdliło mnie..Byłam w szpitalu. Ja nienawidzę szpitali. Nienawidzę szpitalnego żarcia. Nienawidzę szpitalnego zapachu.
- Dzień dobry Jessico. Jestem doktor Dean Evans. Czy wiesz gdzie jesteś? - Powiedział mężczyzna świecąc mi jakimś małym światełkiem prosto w oczy.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam się na niego podirytowana.
- W zakładzie dla psychicznie chorych? - Rzuciłam w jego stronę i w tym momencie poczułam jakby ktoś walnął mnie tępym narzędziem, automatycznie złapałam się za głowę i zamknęłam oczy wydając z siebie żałosne auu.
- Jess...- Usłyszałam tylko mamę, która użyła takiego tonu jakby chciała mnie zbesztać. Kiedy w końcu ból puścił otworzyłam ponownie oczy.
- W szpitalu. - Poprawiłam się cichym tonem. Lekarz spojrzał się na mnie rozbawiony i jakby zadowolony moją odpowiedzią.
- Doznałaś niezłego wstrząsu mózgu i złamałaś prawą rękę. Ale spokojnie już Ci ją poskładaliśmy do kupy. Trochę będziesz musiała pochodzić w tym.-Powiedział i popukał palcem w gips który okrywał moją dłoń.- Byłaś nieprzytomna jakieś 10 godzin. Na szczęście na basenie wtedy kiedy upadłaś był ratownik i wyciągnął Cię z wody. - Powiedział spokojnym tonem jakby właśnie oznajmił mi, że musi kupić prezent swojej żonie. Wzdrygnęłam się na myśl o trenerze, ale na razie postanowiłam się tym nie zamartwiać. 10 godzin?! Leżałam jak warzywo na tym łóżku przez tyle czasu?! Poczułam jak ktoś obejmuje moje palce. To była moja mama która uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Ale już w porządku skarbie. - Powiedział tata i ucałował mnie w czoło. Coś mi nie pasowało..Przeciągnęłam palcami po swoim łuku brwiowym i poczułam jakiś plaster.
- Trochę się rozbiłaś przy lądowaniu. - Zażartował doktor. - Założyliśmy Ci parę szwów. - Dodał beztroskim tonem.
- Parę to znaczy ile? - Zapytałam nieco przerażona, w końcu plasterek wydawał się dosyć długi.
- 7. - Powiedział pośpiesznie mój ojciec poważnym tonem pewnie obawiając się, że znowu pan Evans powie coś niestosownego. Jęknęłam cicho. Jak ja będę wyglądać. Jak ja pokaże się w szkole. Teraz już wszyscy będą mieli ze mnie pośmiewisko.
- Wyglądasz bardzo męsko. - Powiedział rozbawiony doktor. Ponownie jęknęłam. Mój tata spojrzał się na niego nieprzyjemnym spojrzeniem, a lekarz trochę spoważniał zakłopotany.
- Noo to eeee... ja już pójdę. W razie czego wiecie państwo gdzie mnie szukać. - Powiedział już spokojnym tonem i wyszedł z pokoju. Kiedy usłyszałam, że drzwi zatrzasnęły się zaśmiałam się głośno. Rodzice spojrzeli się na mnie zdziwieni.
- Z czego ty się śmiejesz? - Spytał pan Donovan unosząc wysoko brwi.
- Z doktorka. Niezły był. - Powiedziałam rozbawiona, a rodzice obrzucili mnie zirytowanym spojrzeniem.


Nawet nie wiem ile godzin, a może nawet i dni spędziłam tam w szpitalu. Praktycznie cały czas spałam więc nie odróżniałam dnia od nocy. Cały czas kręciło mi się w głowie także rzadko otwierałam oczy żeby zminimalizować to uczucie. W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju, nie chciało mi się z nikim rozmawiać, więc po prostu udawałam, że śpię.
- Przepraszam ale Jess śpi. Może przyszedłby pan później. - Usłyszałam głos taty. Byłam pewna, że to chodzi o jakiegoś lekarza albo Bóg wie kogo. Miałam już dość jakiś głupich badań więc uparcie nie otwierałam oczu.
- Dziękujemy na prawdę. Należy się panu medal. Gdyby nie pan...Nie wiadomo co mogłoby się stać.. - Powiedziała moja mama bliska płaczu. Zaczęłam się poważniej zastanawiać o kogo może chodzić i nagle to do mnie dotarło. Pan Straider! Usłyszałam coraz szybsze pikanie aparatu co świadczyło, że moje serce zaczęło szybciej bić.
- Co się dzieje? - Zapytała niepewnie mama, a w jej głosie można było usłyszeć, że boi się. Postanowiłam jej nie martwić i otworzyłam powoli oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie w jej stronę dając jej znak, że wszystko w porządku. Zmarszczyłam lekko czoło gdy mój wzrok zatrzymał się na trenerze. Starałam się oddychać głęboko i uspokoić się. Nagle do środka wparowała pielęgniarka.
- Wyjść z pokoju! Natychmiast. Trzy osoby! Chyba sobie państwo żartujecie. Góra dwie! Muszę jej pobrać krew! - Powiedziała zdenerwowana pielęgniarka podpierając dłońmi swoje biodra i posłała mi promienny uśmiech, ktory od razu odwzajemniłam w końcu była moją wybawicielką, nie chciałam gadać z trenerem przy rodzicach.
- To ja może zostanę chcę porozmawiać z Jessicą chwilkę. - Powiedział przyjaznym tonem pan Straider, a rodzice tylko przytaknęli głowami i wyszli w pośpiechu by nie dostało im się ponownie od kobiety.
- Jak się czujesz skarbie? - Zapytała czule pielęgniarka. Była to niska,dosyć pulchna starsza pani . Jej budowa przypominała jabłko. Okrągła twarz i ciało, cienkie i krótkie nóżki. Biały fartuch ledwo się dopinał na jej ciele. Podeszła do mnie z małą strzykawką i wacikiem nasączonym spirytusem. Wyprostowała moją lewą rękę i przetarła mokrą watą miejsce gdzie miała się zaraz wkłuć.
- Świetnie. Chociaż trochę kręci mi się w głowie. - Odpowiedziałam spokojnym tonem i uśmiechnęłam się do niej delikatnie. W tym momencie poczułam jak igła przechodzi przez moją skórę a po chwili w strzykawce widać już było moją krew. Jakoś nigdy ten widok mnie nie przerażał. Dużo osób na widok krwi po prostu mdlało, a mnie to w ogóle nie ruszało.
- Mocno się uderzyłaś słoneczko. Tak szybko nie przejdzie. - Powiedziała z troską. - Gotowe. - Dodała po chwili obserwując moją krew. - Przyciskaj mocno przez chwilę. CHyba, że chcesz mieć siniaka. - Dała mi jakiś świeży wacik i wyszła z pokoju nucąc coś pod nosem. Przez ten czas pan Straider siedział na krześle obok łóżka i obserwował mnie w ciszy. Spojrzałam się w jego stronę zakłopotana. Bałam się pytań które mógł za chwilę zadać.
- Dziękuje, że uratował mnie pan. - Powiedziałam w końcu niepewnie po dłuższej chwili ciszy obserwując go kątem oka.
- Od tego jestem. - Powiedział przyjaznym tonem i mrugnął do mnie. - Mocno się uderzyłaś. Pamiętasz coś z przed wypadku? - Zapytał zaciekawiony.Słyszałam, że starał się powiedzieć to delikatnie ale w jego głosie można było wyczuć napięcie.
- Nie. Nie pamiętam wszystkiego. Tylko to, że poszłam na basen szukać mojego przyjaciela i zaraz przy wejściu potknęłam się o tą głupią linę. - Powiedziałam spokojnym tonem. Myślę, że byłam przekonująca bo widziałam, że trener odetchnął.
- Mieliśmy trochę do sprzątania po Tobie. - Zaśmiał się cicho i ponownie do mnie mrugnął. Zastanawiam się czy to jego jakiś tik na który nabierał niewinne dziewczyny czy robił to bezwiednie. - Ale najważniejsze, że nic poważnego się nie stało. - Powiedział z szerokim uśmiechem. Taa..Gdyby tylko mocne wstrząśnienie mózgu i złamana ręka nie były niczym poważnym. Dobra nie narzekam..Mogło się skończyć gorzej. W tym momencie wyobraziłam sobie jak Sara mdleje pod wpływem tego wspaniałego uśmiechu. W końcu ona od bardzo dawna podkochuje się w trenerze, zresztą jak wszystkie. Chyba tylko ja jestem taka szurnięta i on na mnie po prostu nie działa.
- Przepraszam..- Powiedziałam zawstydzona. W końcu zrobiło mi się głupio jak dowiedziałam się, że ktoś musiał po mnie sprzątać niezły bajzel.
- Nie musisz przepraszać. Nie miałaś na to wpływu. - Powiedział trener i wzruszył ramionami. - No cóż ja się będę zbierał Donovan. Wracaj jak najszybciej do zdrowia. - Dodał jeszcze z uśmiechem i wyszedł z pokoju, a ja głośno odetchnęłam a napięcie opuściło moje ciało. Po jakimś czasie znowu zasnęłam. Jakoś zbyt dobrze mi się tu spało. Był to głęboki sen w którym cały czas prześladował mnie jeden koszmar.
Jestem na basenie. Właśnie trwa trening chłopców. Obrzydliwy ratownik który ich trenuje każe mi wskoczyć do wody i pokazać co umiem. Nawet nie daje mi się przebrać. Pomimo moich protestów on wrzuca mnie do wody. Wszyscy wytykają mnie palcami i się ze mne śmieją. West na drugim końcu basenu próbuje coś mi powiedzieć ale nie słyszę go, a po chwili on znika. Takie puff i rozpływa się. Wpadam w histerię. Sara siedzi na ławce i zanosi się płaczem. Jestem zupełnie bezradna. Trener mnie cały czas podjudza i każe mi płynąć. W końcu maksymalnie wkurzona zanurzam się w wodzie i odpycham się od ścianki. Nagle zmienia się sceneria. Znajduje się na środku ciemnego oceanu. Rozglądam się. Nikogo nie ma w pobliżu. Nic nie widzę. Żadnego lądu. Żadnych skałek. Po prostu pustka.Chcę zacząć płynąć macham ile sił w rękach i nogach ale nadal stoje w miejscu. Nie mogę się ruszyć. Tylko unoszę się na wodzie. Próbuję choć trochę przepłynąć, ale cały czas nie mogę. Nagle zaczynam się dusić. Zaczynam schodzić pod wodę. Zaczynam tonąć. Nie mam więcej siły by walczyć. Po prostu rozkładam ręcę i poddaje się. Zanurzam się i schodzę w głąb oceanu.

Ten sen powtarzał mi się cały czas. W końcu, gdy przebudziłam się i otworzyłam oczy zauważyłam, że wisi nade mną mama. Miała zmartwioną minę.
- Skarbie wszystko okej? Chyba miałaś zły sen. Strasznie się wierciłaś i mruczałaś coś pod nosem. Nie mogłam Cię dobudzić. - Powiedziała z troską ocierając chusteczką pot z mojej twarzy. Byłam cała mokra. Co najmniej jakbym przed chwilą brała prysznic. Uśmiechnęłam się blado w stronę mamy.
- Zwykły koszmar. - Powiedziałam siląc się na obojętny ton. Mama westchnęła cicho. Po chwili uśmiechnęła się trochę szerzej jakby nagle zapomniała o moim śnie i pokazała palcem w stronę półki obok mojego łóżka. Zauważyłam coś czego wcześniej tam nie było i uśmiechnęłam się szeroko. Stała tam duża bombonierka moich ulubionych czekoladek, imitujących owoce morza. Wyciągnęłam rękę w stronę opakowania i w ciągu paru sekund rozerwałam folię która je pokrywała.
- West był jak spałaś. - Powiedziała mama głaszcząc mnie po głowie i zaśmiała się widząc jak wpycham sobie czekoladki do ust. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na nią zdumiona.
- West?! Kiedy był? Dawno poszedł? Przyjdzie jeszcze?! - Zaczęłam wyrzucać z siebie pytania z prędkością światła zanim zdążyłam pomyśleć. Czasem tak miałam A nawet często, nie kontroluje każdego słowa, które wychodzi z moich ust. Mama spojrzała się w moją stronę podejrzliwie.
- Posiedział jakieś 40 minut. Pytał się o Ciebie. Potem poszedł bo powiedział, że ma coś do załatwienia. Nie mówił czy przyjdzie później. - Powiedziała pani Donovan próbując uspokoić córkę.
- Dawno poszedł? - Spytałam cicho patrząc się w stronę zegara, który pokazywał trzecią popołudniu. Jęknęłam wyobrażając sobie jak chłopak obserwuje mnie kiedy miałam ten paskudny koszmar.
- Jakieś półgodziny temu. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem . - Lekarz powiedział, że możesz wyjść już dzisiaj wieczorem. Tylko zrobi Ci jeszcze jeden tomograf by się upewnić czy jesteś gotowa. Przyniosłam Ci jakieś normalne ubrania. -Powiedziała i podniosła jakąś siatkę w której jak mniemam były ciuchy. W tym momencie do pokoju wjechała pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim . Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Słyszałam, że ktoś zamawiał taksówkę. - Zażartowała i razem z mamą pomogła mi usiąść na wózku. Chętnie zrobiłabym to sama, ale cały czas kręciło mi się w głowie i nie byłam w stanie poradzić sobie z tym.
- Poproszę na tomograf. Drugie piętro, sala 43. - Powiedziałam poważnym tonem i po chwili zaśmiałam się. Wyszłyśmy w trójkę z pokoju, a pielęgniarka podwiozła mnie na prześwietlenie.
Kiedy okazało się, że wszystko w porządku mama pomogła mi się ubrać, w między czasie tata podpisywał jakieś papiery dotyczące mojego zwolnienia ze szpitala. W końcu gdy wszystko było załatwione pan Donovan podjechał pod boczne wejście naszym citroenem i rodzice pomogli mi się wpakować do środka. Potem pojechaliśmy do domu. Nareszcie.

Jak potem się dowiedziałam okazało się, że w szpitalu leżałam tylko dwa dni, chociaż wydawało mi się jakbym spędziła tam całą wieczność. Na szczęście nie miałam żadnych zaległości w szkole w końcu to była już końcówka, wszyscy po egzaminach więc nie było żadnego problemu. Kiedy przespałam się w końcu w swoim łóżku i zjadłam pożądny obiad usiadłam do komputera. Moim zdaniem nagrodę Nobla powinni dać człowiekowi ktory wymyślił i wprowadził w życie internet. Od razu zajrzałam na swój komunikator. Chyba już parę razy słyszałam od kogoś, że jestem uzależniona od neta. Co zrobić..XXI wiek. Miałam parę nieodebranych wiadomości. W większości były to jakieś głupie reklamy albo dziwne łańcuszki plus dwie wiadomości od Sary, jedna od Westa i. Przynajmniej ktoś się o mnie martwi. Uśmiechnęłam się sama do siebie i otworzyłam wiadomości od przyjaciół.

Wiadomość od Sary :
Hej Jess! Co się z tobą dzieje? Czemu Cię dzisiaj nie było? Otworzyli nową knajpę. Wybierzemy się na pizze?
- Sara.

2 wiadomość :
Jess! Słyszałam o wypadku! Żyjesz? Jesteś cała? Martwię się! Nie mogę się do Ciebie dodzwonić. Rodzice nie puścili mnie do szpitala. Odpisz jak tylko dostaniesz wiadomość!

Przeczytałam wiadomości od Sary i zaśmiałam się. Otworzyłam okienko do odpowiedzi i zaczęłam stukać coś na klawiaturze.

Do Sary :
Nie, nie żyję. A odpisuje Ci moja prywatna sekretarka którą zatrudniłam jeszcze przed śmiercią.
Pizza pasuje. Kieedy?

Cały czas chichocząc pod nosem dokończyłam emaila i kliknęłam przycisk wyślij. Potem otworzyła wiadomość od Westa :

Donovan twoja kordynacja ruchowa nie przestaje mnie zadziwiać. Na szczęście masz twardy łeb i pewnie jak zwykle już świetnie się czujesz. Będę musiał Cię troche przypilnować.
Musimy pogadać.
West.

Czytając to miałam wrażenie, że żołądek obraca się do góry nogami. Dziwne uczucie..Jakby motylki w brzuchu? Nie..To niemożliwe. Pewnie brzuch tylko boli mnie ze śmiechu. Choć tak na prawdę..Wcale nie śmieje się tylko wlepiam swój rozmarzony wzrok w monitor. Zastanawiam się kiedy przyznam się przed samą sobą, że West...zaczyna mi się podobać.
Odpisałam mu krótko parę słów.

Oj musimy. I mamy o czym.
Jess.

Usłyszałam wołanie mamy w momencie gdy chciałam skasować głupie reklamy. Trudno musiało to poczekać. Wstałam szybko od komputera i zakołowało mi się ostro w głowie. Musiałam podeprzeć się ręką, by nie stracić równowagi. Zapomniałam o cholernym wstrząśnieniu. Będę musiała być ostrożna. Kiedy przestało mi wirować przed oczami powolnym krokiem zeszłam na dół skąd wołała mnie mama. Już za drzwiami od pokoju poczułam przepiękny zapach obiadu i praktycznie to on zaciągnął mnie swoją wonią do kuchni. Jak się okazało pani Donovan zrobiła chińszczyznę którą po prostu uwielbiałam. Ojca jak zwykle nie było w domu.
- Gdzie tata? - Spytałam siadając przy stole. Mama spojrzała się na zmartwiona i uśmiechnęła się smutno.
- Powinen być niedługo. - Powiedziała i by ukryć swój wyraz twarzy spojrzała na zegarek. Wiedziała dokładnie, że jest mi przykro z powodu, że znowu go nie ma. W tym momencie usłyszałam jak ktoś wkłada klucz do drzwi i po chwili je otwiera.
- O wilku mowa. - Powiedziała, a smutny uśmiech nie zszedł jej z ust. Dziwne. Jej krótkie blond loki osuwały się właśnie na jej niebieskie oczy. Choć na jej twarzy było widać już pierwsze oznaki starości które pozostawił bezlitosny czas, mama wyglądała świetnie. Wiecznie młoda duchem, rozpromieniona i roześmiana optymistka. Tak właśnie postrzegałam ją. To była cała ona. Delikatna, urocza, wrażliwa.
- Wybaczcie, że tak długo.. Coś..mnie zatrzymało. - Tata rzucił znaczące spojrzenie mamie, która tylko lekko kiwnęła głową. Zmarszczyłam czoło nie bardzo wiedząc o co chodzi i spoglądałam to na jedno to na drugie oczekując jakiegoś wytłumaczenia..które nie nadeszło.
- Coś się stało? - Zapytałam nakładając sobie na talerz tony ryżu i kurczaka w sosie. Tata zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego pytająco.
- Po prostu nadal nie możemy uwierzyć, że nasza mała córeczka za półtora tygodnia skończy 18 lat. - Powiedział rozbawiony i sam zasiadł do stołu, a zaraz obok niego żona. Również sie zaśmiałam. Wydało się, chodziło o prezent. Byłam tego wręcz pewna. Miałam nadzieję, że będzie to nowa bryka jaką kiedyś obiecali mi po skończeniu kursu na prawko. Powiedzmy sobie szczerze, egzaminator był chyba pijany kiedy zdawałam, bo chyba nikt o trzeźwym umyśle nie dałby mi siąść za kółko, a tym bardziej zdać. No ale zawsze wszystkiego mogłam się nauczyć, poza tym West obiecał kiedyś, że ze mną poćwiczy. A on jeździ jak zawodowiec. Zresztą nie rozumiem tego, wszyscy kolesie mają to we krwi. Wsiadają, odpalają i jadą. Jakby wyssali to z krwią matki. a raczej ojca. Oni od razu wiedzą co mają robić. Nie muszą zakuwać tak jak my co to jest tłumik, gdzie wlewa się olej czy jak otworzyć wlew do paliwa. Oni to wiedzą. Po prostu wiedzą. Podniosłam wzrok na rodziców milczeli. Wydało mi się to dosyć dziwne, w końcu chyba moje kolejne urodziny to nic przerażającego? A jednak atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się niekomfortowa. Nikt się nie odzywał. Rodzice patrzyli w swoje talerze bawiąc się jedzeniem, chyba nie mieli za bardzo apetytu. W przeciwieństwie do mnie. W ciągu posiłku przerywałam jeszcze parę razy ciszę pytając się czy wszystko w porządku, jednak oni zbywali mnie głupimi odpowiedziami typu "Prostuj się Jess" "Nie spiesz się tak, nikt Ci tego nie zje" itp. W końcu gdy dokończyłam swoje chińskie danie, wstałam ostrożnie z krzesła i odniosłam swoje brudne naczynia do zmywarki.
- Dzięki. - Podziękowałam tylko za posiłek i weszłam po schodach kierując się do swojego pokoju.