piątek, 6 kwietnia 2012

ROZDZIAŁ 3

Czasem lepiej jest nie pamiętać niektórych rzeczy. W końcu nie potrzebnie zaśmiecasz sobie nimi umysł, a potem jak na złość one nie chcą opuścić twoich myśli. I już nie możesz skupić się na niczym innym.




Kiedy w końcu odzyskałam świadomość miałam wrażenie jakbym wybudziła się z głębokiego snu zimowego. Czułam się jakby ktoś właśnie uderzał siekierą w moją głowę. Strasznie bolała mnie prawa ręka. Jakby ktoś uciskał ją ogromnymi szczypcami.Ledwie czułam swoje ciało, jakby należało do kogoś innego. Zupełnie nie miałam siły nawet by podnieść te cholernie ciężkie powieki. W końcu zamiast skupiać się na sobie postanowiłam nasłuchiwać co dzieje się wokoło mnie, przecież nawet nie wiedziałam gdzie dokładnie jestem..Nagle wspomnienia powróciły z hukiem w mojej głowie. Basen..Trener...Megan..Ucieczka..Lina..Chciałam jak najszybciej otworzyć oczy i uciekać by tylko nie spotkać się z tą dwójką ale moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa.
- Załatwiłaś to? - Spytał pan Donovan. Odetchnęłam w duchu, nie było się czym martwić w końcu jest tu mój tata. On mnie obroni. Zaraz, zaraz..co tu robi mój ojciec? Skąd on się wziął na tym głupim basenie? Chciałam się odezwać ale moje gardło było tak wysuszone, że nie dałam rady.
- Nie musisz się martwić. Już po wszystkim.- Odpowiedziała pani Donovan uspakajając swojego męża.Boże, mama?! A ona co tu robi?! Teraz już miałam totalny mętlik w głowie..Czyżbym miała jakiś nadajnik gps wszczepiony do mózgu i rodzice zawsze wiedzieli gdzie jestem? I tak mnie znaleźli?
- Wody...- Wychrypiałam w końcu podnosząc lekko swoje powieki kiedy poczułam się trochę silniej. Nagle usłyszałam jak ktoś w pośpiechu szura krzesłami i zaraz poczułam na ustach zimne szkło a po chwili orzeźwiająca woda spłynęła do mojego gardła, przełknęłam ją z trudem. Otworzyłam szerzej oczy i o mało nie krzyknęłam kiedy zauważyłam dwie twarze bardzo blisko swojej pochylające się nade mną. Po chwili jednak doszło do mnie, że przed sobą widzę twarze rodziców.
- Mamo..Tato..Co wy tu robi...- Zaczęłam zachrypniętym głosem ale urwałam w momencie gdy nagle nadeszła trzecia osoba. Był to mężczyzna w średnim wieku o życzliwym wyrazie twarzy. Brunet o ciemnych oczach. Nie kojarzyłam jego twarzy. Rozejrzałam się jeszcze i zauważyłam, że jestem w dziwnym pokoju o obrzydliwie zielonych ścianach. W momencie zemdliło mnie..Byłam w szpitalu. Ja nienawidzę szpitali. Nienawidzę szpitalnego żarcia. Nienawidzę szpitalnego zapachu.
- Dzień dobry Jessico. Jestem doktor Dean Evans. Czy wiesz gdzie jesteś? - Powiedział mężczyzna świecąc mi jakimś małym światełkiem prosto w oczy.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam się na niego podirytowana.
- W zakładzie dla psychicznie chorych? - Rzuciłam w jego stronę i w tym momencie poczułam jakby ktoś walnął mnie tępym narzędziem, automatycznie złapałam się za głowę i zamknęłam oczy wydając z siebie żałosne auu.
- Jess...- Usłyszałam tylko mamę, która użyła takiego tonu jakby chciała mnie zbesztać. Kiedy w końcu ból puścił otworzyłam ponownie oczy.
- W szpitalu. - Poprawiłam się cichym tonem. Lekarz spojrzał się na mnie rozbawiony i jakby zadowolony moją odpowiedzią.
- Doznałaś niezłego wstrząsu mózgu i złamałaś prawą rękę. Ale spokojnie już Ci ją poskładaliśmy do kupy. Trochę będziesz musiała pochodzić w tym.-Powiedział i popukał palcem w gips który okrywał moją dłoń.- Byłaś nieprzytomna jakieś 10 godzin. Na szczęście na basenie wtedy kiedy upadłaś był ratownik i wyciągnął Cię z wody. - Powiedział spokojnym tonem jakby właśnie oznajmił mi, że musi kupić prezent swojej żonie. Wzdrygnęłam się na myśl o trenerze, ale na razie postanowiłam się tym nie zamartwiać. 10 godzin?! Leżałam jak warzywo na tym łóżku przez tyle czasu?! Poczułam jak ktoś obejmuje moje palce. To była moja mama która uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Ale już w porządku skarbie. - Powiedział tata i ucałował mnie w czoło. Coś mi nie pasowało..Przeciągnęłam palcami po swoim łuku brwiowym i poczułam jakiś plaster.
- Trochę się rozbiłaś przy lądowaniu. - Zażartował doktor. - Założyliśmy Ci parę szwów. - Dodał beztroskim tonem.
- Parę to znaczy ile? - Zapytałam nieco przerażona, w końcu plasterek wydawał się dosyć długi.
- 7. - Powiedział pośpiesznie mój ojciec poważnym tonem pewnie obawiając się, że znowu pan Evans powie coś niestosownego. Jęknęłam cicho. Jak ja będę wyglądać. Jak ja pokaże się w szkole. Teraz już wszyscy będą mieli ze mnie pośmiewisko.
- Wyglądasz bardzo męsko. - Powiedział rozbawiony doktor. Ponownie jęknęłam. Mój tata spojrzał się na niego nieprzyjemnym spojrzeniem, a lekarz trochę spoważniał zakłopotany.
- Noo to eeee... ja już pójdę. W razie czego wiecie państwo gdzie mnie szukać. - Powiedział już spokojnym tonem i wyszedł z pokoju. Kiedy usłyszałam, że drzwi zatrzasnęły się zaśmiałam się głośno. Rodzice spojrzeli się na mnie zdziwieni.
- Z czego ty się śmiejesz? - Spytał pan Donovan unosząc wysoko brwi.
- Z doktorka. Niezły był. - Powiedziałam rozbawiona, a rodzice obrzucili mnie zirytowanym spojrzeniem.


Nawet nie wiem ile godzin, a może nawet i dni spędziłam tam w szpitalu. Praktycznie cały czas spałam więc nie odróżniałam dnia od nocy. Cały czas kręciło mi się w głowie także rzadko otwierałam oczy żeby zminimalizować to uczucie. W pewnym momencie usłyszałam jak ktoś wchodzi do pokoju, nie chciało mi się z nikim rozmawiać, więc po prostu udawałam, że śpię.
- Przepraszam ale Jess śpi. Może przyszedłby pan później. - Usłyszałam głos taty. Byłam pewna, że to chodzi o jakiegoś lekarza albo Bóg wie kogo. Miałam już dość jakiś głupich badań więc uparcie nie otwierałam oczu.
- Dziękujemy na prawdę. Należy się panu medal. Gdyby nie pan...Nie wiadomo co mogłoby się stać.. - Powiedziała moja mama bliska płaczu. Zaczęłam się poważniej zastanawiać o kogo może chodzić i nagle to do mnie dotarło. Pan Straider! Usłyszałam coraz szybsze pikanie aparatu co świadczyło, że moje serce zaczęło szybciej bić.
- Co się dzieje? - Zapytała niepewnie mama, a w jej głosie można było usłyszeć, że boi się. Postanowiłam jej nie martwić i otworzyłam powoli oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie w jej stronę dając jej znak, że wszystko w porządku. Zmarszczyłam lekko czoło gdy mój wzrok zatrzymał się na trenerze. Starałam się oddychać głęboko i uspokoić się. Nagle do środka wparowała pielęgniarka.
- Wyjść z pokoju! Natychmiast. Trzy osoby! Chyba sobie państwo żartujecie. Góra dwie! Muszę jej pobrać krew! - Powiedziała zdenerwowana pielęgniarka podpierając dłońmi swoje biodra i posłała mi promienny uśmiech, ktory od razu odwzajemniłam w końcu była moją wybawicielką, nie chciałam gadać z trenerem przy rodzicach.
- To ja może zostanę chcę porozmawiać z Jessicą chwilkę. - Powiedział przyjaznym tonem pan Straider, a rodzice tylko przytaknęli głowami i wyszli w pośpiechu by nie dostało im się ponownie od kobiety.
- Jak się czujesz skarbie? - Zapytała czule pielęgniarka. Była to niska,dosyć pulchna starsza pani . Jej budowa przypominała jabłko. Okrągła twarz i ciało, cienkie i krótkie nóżki. Biały fartuch ledwo się dopinał na jej ciele. Podeszła do mnie z małą strzykawką i wacikiem nasączonym spirytusem. Wyprostowała moją lewą rękę i przetarła mokrą watą miejsce gdzie miała się zaraz wkłuć.
- Świetnie. Chociaż trochę kręci mi się w głowie. - Odpowiedziałam spokojnym tonem i uśmiechnęłam się do niej delikatnie. W tym momencie poczułam jak igła przechodzi przez moją skórę a po chwili w strzykawce widać już było moją krew. Jakoś nigdy ten widok mnie nie przerażał. Dużo osób na widok krwi po prostu mdlało, a mnie to w ogóle nie ruszało.
- Mocno się uderzyłaś słoneczko. Tak szybko nie przejdzie. - Powiedziała z troską. - Gotowe. - Dodała po chwili obserwując moją krew. - Przyciskaj mocno przez chwilę. CHyba, że chcesz mieć siniaka. - Dała mi jakiś świeży wacik i wyszła z pokoju nucąc coś pod nosem. Przez ten czas pan Straider siedział na krześle obok łóżka i obserwował mnie w ciszy. Spojrzałam się w jego stronę zakłopotana. Bałam się pytań które mógł za chwilę zadać.
- Dziękuje, że uratował mnie pan. - Powiedziałam w końcu niepewnie po dłuższej chwili ciszy obserwując go kątem oka.
- Od tego jestem. - Powiedział przyjaznym tonem i mrugnął do mnie. - Mocno się uderzyłaś. Pamiętasz coś z przed wypadku? - Zapytał zaciekawiony.Słyszałam, że starał się powiedzieć to delikatnie ale w jego głosie można było wyczuć napięcie.
- Nie. Nie pamiętam wszystkiego. Tylko to, że poszłam na basen szukać mojego przyjaciela i zaraz przy wejściu potknęłam się o tą głupią linę. - Powiedziałam spokojnym tonem. Myślę, że byłam przekonująca bo widziałam, że trener odetchnął.
- Mieliśmy trochę do sprzątania po Tobie. - Zaśmiał się cicho i ponownie do mnie mrugnął. Zastanawiam się czy to jego jakiś tik na który nabierał niewinne dziewczyny czy robił to bezwiednie. - Ale najważniejsze, że nic poważnego się nie stało. - Powiedział z szerokim uśmiechem. Taa..Gdyby tylko mocne wstrząśnienie mózgu i złamana ręka nie były niczym poważnym. Dobra nie narzekam..Mogło się skończyć gorzej. W tym momencie wyobraziłam sobie jak Sara mdleje pod wpływem tego wspaniałego uśmiechu. W końcu ona od bardzo dawna podkochuje się w trenerze, zresztą jak wszystkie. Chyba tylko ja jestem taka szurnięta i on na mnie po prostu nie działa.
- Przepraszam..- Powiedziałam zawstydzona. W końcu zrobiło mi się głupio jak dowiedziałam się, że ktoś musiał po mnie sprzątać niezły bajzel.
- Nie musisz przepraszać. Nie miałaś na to wpływu. - Powiedział trener i wzruszył ramionami. - No cóż ja się będę zbierał Donovan. Wracaj jak najszybciej do zdrowia. - Dodał jeszcze z uśmiechem i wyszedł z pokoju, a ja głośno odetchnęłam a napięcie opuściło moje ciało. Po jakimś czasie znowu zasnęłam. Jakoś zbyt dobrze mi się tu spało. Był to głęboki sen w którym cały czas prześladował mnie jeden koszmar.
Jestem na basenie. Właśnie trwa trening chłopców. Obrzydliwy ratownik który ich trenuje każe mi wskoczyć do wody i pokazać co umiem. Nawet nie daje mi się przebrać. Pomimo moich protestów on wrzuca mnie do wody. Wszyscy wytykają mnie palcami i się ze mne śmieją. West na drugim końcu basenu próbuje coś mi powiedzieć ale nie słyszę go, a po chwili on znika. Takie puff i rozpływa się. Wpadam w histerię. Sara siedzi na ławce i zanosi się płaczem. Jestem zupełnie bezradna. Trener mnie cały czas podjudza i każe mi płynąć. W końcu maksymalnie wkurzona zanurzam się w wodzie i odpycham się od ścianki. Nagle zmienia się sceneria. Znajduje się na środku ciemnego oceanu. Rozglądam się. Nikogo nie ma w pobliżu. Nic nie widzę. Żadnego lądu. Żadnych skałek. Po prostu pustka.Chcę zacząć płynąć macham ile sił w rękach i nogach ale nadal stoje w miejscu. Nie mogę się ruszyć. Tylko unoszę się na wodzie. Próbuję choć trochę przepłynąć, ale cały czas nie mogę. Nagle zaczynam się dusić. Zaczynam schodzić pod wodę. Zaczynam tonąć. Nie mam więcej siły by walczyć. Po prostu rozkładam ręcę i poddaje się. Zanurzam się i schodzę w głąb oceanu.

Ten sen powtarzał mi się cały czas. W końcu, gdy przebudziłam się i otworzyłam oczy zauważyłam, że wisi nade mną mama. Miała zmartwioną minę.
- Skarbie wszystko okej? Chyba miałaś zły sen. Strasznie się wierciłaś i mruczałaś coś pod nosem. Nie mogłam Cię dobudzić. - Powiedziała z troską ocierając chusteczką pot z mojej twarzy. Byłam cała mokra. Co najmniej jakbym przed chwilą brała prysznic. Uśmiechnęłam się blado w stronę mamy.
- Zwykły koszmar. - Powiedziałam siląc się na obojętny ton. Mama westchnęła cicho. Po chwili uśmiechnęła się trochę szerzej jakby nagle zapomniała o moim śnie i pokazała palcem w stronę półki obok mojego łóżka. Zauważyłam coś czego wcześniej tam nie było i uśmiechnęłam się szeroko. Stała tam duża bombonierka moich ulubionych czekoladek, imitujących owoce morza. Wyciągnęłam rękę w stronę opakowania i w ciągu paru sekund rozerwałam folię która je pokrywała.
- West był jak spałaś. - Powiedziała mama głaszcząc mnie po głowie i zaśmiała się widząc jak wpycham sobie czekoladki do ust. Otworzyłam szerzej oczy i spojrzałam na nią zdumiona.
- West?! Kiedy był? Dawno poszedł? Przyjdzie jeszcze?! - Zaczęłam wyrzucać z siebie pytania z prędkością światła zanim zdążyłam pomyśleć. Czasem tak miałam A nawet często, nie kontroluje każdego słowa, które wychodzi z moich ust. Mama spojrzała się w moją stronę podejrzliwie.
- Posiedział jakieś 40 minut. Pytał się o Ciebie. Potem poszedł bo powiedział, że ma coś do załatwienia. Nie mówił czy przyjdzie później. - Powiedziała pani Donovan próbując uspokoić córkę.
- Dawno poszedł? - Spytałam cicho patrząc się w stronę zegara, który pokazywał trzecią popołudniu. Jęknęłam wyobrażając sobie jak chłopak obserwuje mnie kiedy miałam ten paskudny koszmar.
- Jakieś półgodziny temu. - Odpowiedziała z delikatnym uśmiechem . - Lekarz powiedział, że możesz wyjść już dzisiaj wieczorem. Tylko zrobi Ci jeszcze jeden tomograf by się upewnić czy jesteś gotowa. Przyniosłam Ci jakieś normalne ubrania. -Powiedziała i podniosła jakąś siatkę w której jak mniemam były ciuchy. W tym momencie do pokoju wjechała pielęgniarka z wózkiem inwalidzkim . Kobieta uśmiechnęła się do mnie szeroko.
- Słyszałam, że ktoś zamawiał taksówkę. - Zażartowała i razem z mamą pomogła mi usiąść na wózku. Chętnie zrobiłabym to sama, ale cały czas kręciło mi się w głowie i nie byłam w stanie poradzić sobie z tym.
- Poproszę na tomograf. Drugie piętro, sala 43. - Powiedziałam poważnym tonem i po chwili zaśmiałam się. Wyszłyśmy w trójkę z pokoju, a pielęgniarka podwiozła mnie na prześwietlenie.
Kiedy okazało się, że wszystko w porządku mama pomogła mi się ubrać, w między czasie tata podpisywał jakieś papiery dotyczące mojego zwolnienia ze szpitala. W końcu gdy wszystko było załatwione pan Donovan podjechał pod boczne wejście naszym citroenem i rodzice pomogli mi się wpakować do środka. Potem pojechaliśmy do domu. Nareszcie.

Jak potem się dowiedziałam okazało się, że w szpitalu leżałam tylko dwa dni, chociaż wydawało mi się jakbym spędziła tam całą wieczność. Na szczęście nie miałam żadnych zaległości w szkole w końcu to była już końcówka, wszyscy po egzaminach więc nie było żadnego problemu. Kiedy przespałam się w końcu w swoim łóżku i zjadłam pożądny obiad usiadłam do komputera. Moim zdaniem nagrodę Nobla powinni dać człowiekowi ktory wymyślił i wprowadził w życie internet. Od razu zajrzałam na swój komunikator. Chyba już parę razy słyszałam od kogoś, że jestem uzależniona od neta. Co zrobić..XXI wiek. Miałam parę nieodebranych wiadomości. W większości były to jakieś głupie reklamy albo dziwne łańcuszki plus dwie wiadomości od Sary, jedna od Westa i. Przynajmniej ktoś się o mnie martwi. Uśmiechnęłam się sama do siebie i otworzyłam wiadomości od przyjaciół.

Wiadomość od Sary :
Hej Jess! Co się z tobą dzieje? Czemu Cię dzisiaj nie było? Otworzyli nową knajpę. Wybierzemy się na pizze?
- Sara.

2 wiadomość :
Jess! Słyszałam o wypadku! Żyjesz? Jesteś cała? Martwię się! Nie mogę się do Ciebie dodzwonić. Rodzice nie puścili mnie do szpitala. Odpisz jak tylko dostaniesz wiadomość!

Przeczytałam wiadomości od Sary i zaśmiałam się. Otworzyłam okienko do odpowiedzi i zaczęłam stukać coś na klawiaturze.

Do Sary :
Nie, nie żyję. A odpisuje Ci moja prywatna sekretarka którą zatrudniłam jeszcze przed śmiercią.
Pizza pasuje. Kieedy?

Cały czas chichocząc pod nosem dokończyłam emaila i kliknęłam przycisk wyślij. Potem otworzyła wiadomość od Westa :

Donovan twoja kordynacja ruchowa nie przestaje mnie zadziwiać. Na szczęście masz twardy łeb i pewnie jak zwykle już świetnie się czujesz. Będę musiał Cię troche przypilnować.
Musimy pogadać.
West.

Czytając to miałam wrażenie, że żołądek obraca się do góry nogami. Dziwne uczucie..Jakby motylki w brzuchu? Nie..To niemożliwe. Pewnie brzuch tylko boli mnie ze śmiechu. Choć tak na prawdę..Wcale nie śmieje się tylko wlepiam swój rozmarzony wzrok w monitor. Zastanawiam się kiedy przyznam się przed samą sobą, że West...zaczyna mi się podobać.
Odpisałam mu krótko parę słów.

Oj musimy. I mamy o czym.
Jess.

Usłyszałam wołanie mamy w momencie gdy chciałam skasować głupie reklamy. Trudno musiało to poczekać. Wstałam szybko od komputera i zakołowało mi się ostro w głowie. Musiałam podeprzeć się ręką, by nie stracić równowagi. Zapomniałam o cholernym wstrząśnieniu. Będę musiała być ostrożna. Kiedy przestało mi wirować przed oczami powolnym krokiem zeszłam na dół skąd wołała mnie mama. Już za drzwiami od pokoju poczułam przepiękny zapach obiadu i praktycznie to on zaciągnął mnie swoją wonią do kuchni. Jak się okazało pani Donovan zrobiła chińszczyznę którą po prostu uwielbiałam. Ojca jak zwykle nie było w domu.
- Gdzie tata? - Spytałam siadając przy stole. Mama spojrzała się na zmartwiona i uśmiechnęła się smutno.
- Powinen być niedługo. - Powiedziała i by ukryć swój wyraz twarzy spojrzała na zegarek. Wiedziała dokładnie, że jest mi przykro z powodu, że znowu go nie ma. W tym momencie usłyszałam jak ktoś wkłada klucz do drzwi i po chwili je otwiera.
- O wilku mowa. - Powiedziała, a smutny uśmiech nie zszedł jej z ust. Dziwne. Jej krótkie blond loki osuwały się właśnie na jej niebieskie oczy. Choć na jej twarzy było widać już pierwsze oznaki starości które pozostawił bezlitosny czas, mama wyglądała świetnie. Wiecznie młoda duchem, rozpromieniona i roześmiana optymistka. Tak właśnie postrzegałam ją. To była cała ona. Delikatna, urocza, wrażliwa.
- Wybaczcie, że tak długo.. Coś..mnie zatrzymało. - Tata rzucił znaczące spojrzenie mamie, która tylko lekko kiwnęła głową. Zmarszczyłam czoło nie bardzo wiedząc o co chodzi i spoglądałam to na jedno to na drugie oczekując jakiegoś wytłumaczenia..które nie nadeszło.
- Coś się stało? - Zapytałam nakładając sobie na talerz tony ryżu i kurczaka w sosie. Tata zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego pytająco.
- Po prostu nadal nie możemy uwierzyć, że nasza mała córeczka za półtora tygodnia skończy 18 lat. - Powiedział rozbawiony i sam zasiadł do stołu, a zaraz obok niego żona. Również sie zaśmiałam. Wydało się, chodziło o prezent. Byłam tego wręcz pewna. Miałam nadzieję, że będzie to nowa bryka jaką kiedyś obiecali mi po skończeniu kursu na prawko. Powiedzmy sobie szczerze, egzaminator był chyba pijany kiedy zdawałam, bo chyba nikt o trzeźwym umyśle nie dałby mi siąść za kółko, a tym bardziej zdać. No ale zawsze wszystkiego mogłam się nauczyć, poza tym West obiecał kiedyś, że ze mną poćwiczy. A on jeździ jak zawodowiec. Zresztą nie rozumiem tego, wszyscy kolesie mają to we krwi. Wsiadają, odpalają i jadą. Jakby wyssali to z krwią matki. a raczej ojca. Oni od razu wiedzą co mają robić. Nie muszą zakuwać tak jak my co to jest tłumik, gdzie wlewa się olej czy jak otworzyć wlew do paliwa. Oni to wiedzą. Po prostu wiedzą. Podniosłam wzrok na rodziców milczeli. Wydało mi się to dosyć dziwne, w końcu chyba moje kolejne urodziny to nic przerażającego? A jednak atmosfera w pomieszczeniu zrobiła się niekomfortowa. Nikt się nie odzywał. Rodzice patrzyli w swoje talerze bawiąc się jedzeniem, chyba nie mieli za bardzo apetytu. W przeciwieństwie do mnie. W ciągu posiłku przerywałam jeszcze parę razy ciszę pytając się czy wszystko w porządku, jednak oni zbywali mnie głupimi odpowiedziami typu "Prostuj się Jess" "Nie spiesz się tak, nikt Ci tego nie zje" itp. W końcu gdy dokończyłam swoje chińskie danie, wstałam ostrożnie z krzesła i odniosłam swoje brudne naczynia do zmywarki.
- Dzięki. - Podziękowałam tylko za posiłek i weszłam po schodach kierując się do swojego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz